Słodkie konfitury władzy
Problem z obsadą państwowych firm, co opisują w ostatnim czasie Radio Zet, Onet i OKO.press, ma swoje źródło w istnieniu samych firm tego typu. To jednak mało kto dostrzega. A przecież gdyby nie było stołków do obsadzenia na mocy decyzji jednego – w tej chwili – ministra oraz oczywiście, nieformalnie, samego Naczelnika, nie byłoby też problemu.
W wielkiej historii niezliczonych ludzi o partyjnych afiliacjach, poumieszczanych w niezliczonych podmiotach, są przypadki jednak mocno różne. Inny jest przypadek Małgorzaty Sadurskiej, która dostała posadę w PZU na pocieszenie (i to bardzo hojne pocieszenie) po odejściu z Kancelarii Prezydenta, a inny – Wandy Buk, której solidne wykształcenie prawnicze i menedżerskie robi naprawdę duże wrażenie, a która też – patrząc na jej życiorys – bez problemu odnalazłaby się na wolnym rynku (nie wnikam teraz w samą ocenę jej działalności w sferze cyfryzacji i telekomunikacji – tu jak zwykle można spotkać różne opinie).
Mimo wszystko jednak obraz całości jest nieciekawy: partia, która obiecywała skromność, rozdaje na potęgę łupy, i to w skali chyba przewyższającej wszystko, co znaliśmy wcześniej. Pieniądze, jakie zarabia się w zarządach państwowych spółek, na zwykłym Polaku robią gigantyczne wrażenie, a w klasyfikacji Mateusza Morawieckiego mielibyśmy tu samych obrzydliwych bogaczy, którym należałoby chyba dowalić jakiś domiar, żeby było „sprawiedliwie”.
Te pieniądze można zarabiać jednak głównie dlatego, że jest gdzie. Dlatego że PiS jest lewicową, etatystyczną partią, która hołubi państwową własność, a naczelny socjalista kraju Jarosław Kaczyński uważa ją po prostu za lepszą od prywatnej, którą jedynie toleruje.
To jednak niejedyny powód. Możliwość dysponowania dobrze płatnymi posadami stała się – nie tylko dla PiS, bo on tu Ameryki nie odkrył, jedynie podniósł ten system na nowy poziom – dodatkowym sposobem na trzymanie partii w garści. Iluż to już buntom i ucieczkom z PiS udało się zapobiec, grożąc odebraniem doskonale płatnej fuchy żonie, siostrze, synowi albo taką fuchą nęcąc? Tego media, podliczające posady rozdzielone przez PiS w SSP, nie zliczyły, bo też trudno byłoby tu zrobić rzetelny rachunek. Przypomnijmy sobie jednak choćby niedawną historię posła Lecha Kołakowskiego, który najpierw z PiS odszedł, a chwilę potem wrócił, oczywiście z powodów czysto ideowych, a całkowitym zbiegiem okoliczności dostał następnie ciepłą posadkę doradcy prezesa Banku Gospodarstwa Krajowego. Tak to działa.
I to jest bardzo głęboka patologia, lecz jedynym sposobem jej likwidacji nie są jakieś dęte, partyjne, całkowicie bezskuteczne uchwały, ale powrót do prywatyzacji i pozbycie się 90 proc. państwowych spółek.