"Super Express": - Widziałem pański spot wyborczy. Często się zdarza panu chować po krzakach i wyskakiwać znienacka na młodych ludzi?
Michał Boni: - W Internecie zamieściliśmy 14 filmików merytorycznych, które dotyczą bezpieczeństwa energetycznego, cyfryzacji, demokracji...
- Ale pół Polski zwróciło uwagę na ten piętnasty. W którym wyskakuje pan z krzaków...
- To była nasza odpowiedź na ataki na billboardach i zrywanie plakatów. Nikogo nieatakująca, z uśmiechem. Zresztą ja rozróżniam dwa rodzaje krzaków...
- Takie, z których pan wyskakuje, i takie, z których nie?
- Nie, na takie zwykłe i takie kwietne, wiosenne. Komuś może się ten spot nie podobać, ale to po prostu jeden element zabawowy.
- Chyba większości się nie podoba. Najłagodniejszy komentarz, jaki znalazłem, to: "Nie wierzę, że to zobaczyłem! ZGNIŁEM". Nazwali pana "królem sucharów".
- A niech nazywają, było też sporo lajków. Jeden zabawowy suchar nie zaszkodzi. Do tego to hasełko "Nie mówię Boniemu nie, bo nie" z grą słów z nazwiskiem.
- O matko, o tym haśle nawet zapomniałem! Po co to? Chciał pan wejść do historii obok Kabaretu Starszych Panów i ich "by żądz moc móc zmóc"?
- Gra językowa jest ważna, ludzie mają coraz większe wyczucie na język. W "Szkle kontaktowym" była opinia, że to zabawne, kabaretowe. Nie wolno dać się zwariować, trzeba zachować pewną normalność. W sieci, także w komentarzach, mamy po prostu za dużo agresji. Kampanię prowadzę zresztą bezpośrednio, przez spotkania z ludźmi. To fantastyczne doświadczenie, rozmawiamy o wielu różnych sprawach. W mediach tego nie dostrzegamy, raczej są negatywne emocje.
- Wspominał pan o tych merytorycznych filmikach... Widział pan próby merytorycznych wypowiedzi niektórych kandydatów do europarlamentu, jak Otylia Jędrzejczak startująca z Platformy?
- Widziałem.
Zobacz: Kazimiera Szczuka w WIĘC JAK? Mężczyźni są często dyskryminowani
- Zapewne nie może pan szczerze odpowiedzieć, ale wystawienie pani Otylii i innych celebrytów nie było pomyłką?
- Nie mam tu problemu ze szczerością. Nam co prawda brakuje autorytetów w życiu publicznym, stąd pojawiają się celebryci, ale ja osobiście nie widzę takiej potrzeby. Patrząc na warszawską listę PO, widzę jednak, że jesteśmy dobrym zespołem.
- Czyli wystawienie Otylii Jędrzejczak to był błąd?
Nie chcę nikogo dyskredytować, ale wszystkie ugrupowania popełniają takie pomyłki, mając nadzieję, że to przyciągnie wyborców. Nie jestem przekonany, czy to działa.
- Wystawianie ministrów, których premier chciał się pozbyć z rządu, działa?
Dość długo przekonywałem premiera, że moje doświadczenie eksperckie i z administracji przyda się, że warto je wykorzystać. Obserwowałem zresztą w Polsce wdrażanie dyrektyw i jestem pewien, że może się przydać.
- W pierwszej kadencji rządu Tuska uchodził pan za "intelektualne zaplecze premiera". W drugiej kadencji już zdecydowanie nie. Premier jest już taki mądry, że nie potrzebuje intelektualnego zaplecza?
- Premier zdecydował się na odważne posunięcie, którego wiele krajów nam gratuluje. Myślę o Ministerstwie Administracji i Cyfryzacji, by zrobić krok do przodu w wielu dziedzinach. Premier wiedział, że tu kręcimy się w kółko, że to bardzo istotna dziedzina. 12 linii światłowodowych z Lublinem wykorzystywanych było każda w 30 proc. Słabością był brak koordynacji. Dziś jesteśmy już właściwie w połowie drogi do celu.
- Właśnie, Lublin! Zwróciłem uwagę, że odchodząca wojewoda lubelska z PO, podsumowując swoją kadencję, uznała za swój największy sukces "przejście urzędu z DOS na Windows". Niektóre części ciała mi opadły. Mówimy o 2014 roku.
(śmiech) - To pokazuje, jak wiele jest do zrobienia, jeżeli chodzi o mentalność i wiedzę. Pani wojewoda poległa właśnie na braku przepływu informacji w sytuacji kryzysowej, przy wielu absurdach administracyjnych. Trzymam kciuki za to, żeby wszyscy urzędnicy byli coraz bardziej nowocześni.
- Pamiętam, że już za rządów Donalda Tuska w 2008 roku ZUS ogłosił przetarg na zakup 3.5 calowych dyskietek. W sieci to był hit! Nie czuł się pan bardziej kustoszem muzeum o nazwie III RP niż ministrem cyfryzacji?
- Jak przychodziłem, to trochę tak się czułem. I zacząłem to zmieniać, w tym także mentalność urzędników, nie tylko wyposażenie i oprogramowanie. Za chwilę zacznie działać Centralne Repozytorium Informacji Publicznej. Mamy prawo do informacji publicznej...
- Mamy? To może być śliski temat dla Platformy. Słynna poprawka Rockiego pozwalająca utajniać pewne rzeczy... Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie zgadza się ujawnić nazwisk ekspertów, którzy decydują o rozdzielaniu pieniędzy publicznych. Minister Radek Sikorski też uważa, że mamy prawo?
- To jest kwestia mentalności. Niektórzy są na to otwarci, niektórzy mniej. Bywa, że ludzie kierujący takimi instytucjami uważają, że informacja to władza i lepiej tę informację dawkować. We współczesnym, cyfrowym świecie nie ma dawkowania informacji!
- Minister Sikorski uważa, że jest. Błądzi?
- Uważam, że ewidentnie popełnia błąd. Im więcej otwartości, tym więcej zaufania społecznego.
- Nie obawia się pan, że symbolem polskiej cyfryzacji będzie infoafera? Według szefa CBA Pawła Wojtunika to największa afera w dziejach III RP.
- Nie zgadzam się z panem Wojtunikiem. Infoafera dotyczy zdarzeń do 2011 roku. I byłbym szczęśliwy, gdyby wreszcie było to w sądzie i nie dawkowano tego w odcinkach. To świadczy o słabości CBA czy prokuratury. Groziło nam przez to zablokowanie 3 mld zł z pieniędzy unijnych, ale na szczęście udało nam się to odblokować. Walczmy z patologiami, ale nie żerujmy na ludzkich umysłach.
- I na pieniądzach publicznych...
- Podkreślam: bardzo źle, że doszło do skandali przy przetargach, ale patrząc na skalę wszystkich unijnych pieniędzy, afera na 200-300 milionów, kiedy mówimy o iluś miliardach, to nie jest z Polską tak źle. To się zdarza wszędzie na świecie, a i od 2012 roku znacząco poprawiliśmy koordynację i procedury. Wszystkie moje działania polegają na tym, by polityka nie była gaszeniem pożarów, ale niedopuszczaniem do pożarów. Premier pojechał na Śląsk i rozmawiał z górnikami? To w ciągu miesiąca powinien być ciąg dalszy.
Przeczytaj: Więc Jak? Piotr Duda: Nigdy nie będę politykiem
- To nagłe pokochanie węgla przez Donalda Tuska to też było gaszenie pożaru, bo Kompania Węglowa stoi na progu bankructwa.
- Było, bo takie sytuacje zdarzają się wszędzie na świecie. W niektórych sprawach można by reagować wcześniej. Jak pan wspominał, w pierwszej kadencji rządu odgrywałem rolę kogoś, kto przewidywał, gdzie takie pożary mogą wybuchnąć, i decydowaliśmy się reagować wcześniej.
- Dlaczego zatem premier Tusk z tego zrezygnował? Uznał, że nie ma już na co reagować?
- Trudno mi to oceniać, być może trzeba wrócić do tego modelu, znaleźć odpowiednie osoby. Premier ma świetne umiejętności, ale zapewne takie wsparcie i analizy by mu się przydały.
- Jako ekspert może pan zadeklarować, że 67. rok życia to już koniec i wkrótce, jak sugerują ekonomiści, nie będzie podniesienia wieku emerytalnego do 70. czy 72. roku życia?
- Na dziś to jest koniec. Takich rzeczy nie można robić co chwilę. Jeżeli przeprowadziliśmy zmianę wieku, to teraz trzeba poprawić np. warunki pracy dla osób w starszym wieku i przekonać pracodawców do inwestowania w zdrowie pracowników. Mam wiele spotkań z seniorami, którzy chcą nadal być aktywni.
- Super, tylko mówimy o możliwości wyboru, a obecnie jest to przymus pracy. Jakim cudem można liczyć w inwestowanie w pracownika albo innowacyjność, skoro Polska jest krajem taniej siły roboczej? Nawet premier Tusk na antenie Polsatu przyznał, że właśnie to jest nasz atut i musimy sobie zdawać z tego sprawę. Nie jest to jakaś porażka III RP?
- Jestem przekonany, że jesteśmy w momencie przejściowym i niebawem Polska przestanie już konkurować niskimi kosztami, ale jakością pracy. To pozwoliłoby na ustabilizowanie zatrudnienia młodych i poradzenie sobie z nadmiarem umów śmieciowych. To nie jest jednak zadanie na rok czy dwa. Widać to już po rozwoju sektorów kreatywnych. I nie jest to tylko moja opinia.
Rozmawiał Mirosław Skowron