Ponieważ Bronisław Komorowski zrobił dwa dość paskudne błędy ortograficzne ("bul" i "nadzieji"), to Jacek Żakowski w swoim artykule sugeruje prezydentowi zrobienie specjalnych badań, które mogą wykryć u naszej głowy państwa... dysleksję. Dysleksja ma być wytłumaczeniem wyższego rzędu robienia byków. Redaktor Żakowski nie czyni swojej propozycji uszczypliwie, złośliwie, tylko z troską. Według publicysty, gdyby u naszego prezydenta wykryto genetyczne zaburzenia czytania i pisania, to Komorowski mógłby dołączyć do grona da Vinci, Einsteina czy Picassa. Sam redaktor Żakowski sugeruje, że on przynależy.
Ja niestety ani Einstein, ani Picasso, błędów ortograficznych raczej nie robię. Na sprawę patrzę prosto i bez zaburzeń. Otóż: gdyby nasz prezydent miał w swoim 59-letnim życiu dysleksję, to wiedziałby o tym. Koniec i kropka. Mam także złą wiadomość dla wielbicieli ortografii Jarosława Kaczyńskiego. Kilka lat temu Jarosław Kaczyński popełnił ortograficzny błąd, pisząc słowo "obiat". Część internautów stojących wyraźnie po stronie prezesa uznało (sam czytałem), że Kaczyński napisał dobrze, a to "Super Express" przekręcił i źle odczytał, bo w górnej linijce nad "obiatem" było inne słowo, z którego ogonek został odczytany jako kreseczka "t". Niestety, to nieprawda. W tym samym tekście Kaczyński używa kilka razy literki "d" i zawsze jest w niej zamknięte "o", a w słowie "obiat" tego "o" niezbędnego do "d" nie ma. Błąd Kaczyńskiego mogę udowodnić ponad wszelką wątpliwość, zresztą zrobił to już grafolog.
Dziś "Super Express" udowadnia, że błąd ortograficzny zrobił też Donald Tusk, pisząc "gdańszczanin" przez duże "G". I co? I nic. Błąd to błąd, lekki wstydek, ale nieprzekreślający przecież człowieka. Nikogo. Przestańmy się więc wygłupiać, proponując prezydentowi badania, albo wbrew faktom wybielając Kaczyńskiego czy też zbytnio natrząsać się z premiera.
Do faktów trzeba przykładać miarę, na którą fakty zasługują. A poza tym, to do nauki.