Bajki o fałszywych wyborach
Pamiętacie złodziejską radę ze starego filmu „Młode wilki”, by nigdy do niczego się nie przyznawać, a „jak cię złapią na kradzieży za rękę, to mów, że to nie twoja ręka”? Ta zasada zaczyna obowiązywać w przypadku polskiej polityki i wyborów. Ktokolwiek nie wygra, druga strona ogłosi, że wybory sfałszowano.
Nie jest to tylko nasza krajowa maniera, moda rozwija się i za oceanem, ale niewielka w tym pociecha, że i w USA ostatnio co wybory, to przegrany krzyczy o fałszerstwie. Trump miał wygrać nieuczciwie, bo mieli pomóc mu Rosjanie, nic się z tego nie potwierdziło, teraz sam Trump twierdzi, że obecny prezydent wygrał nieuczciwie.
U nas opozycja przede wszystkim w rzekomej nielegalności wyborów koi swój ból po klęsce Rafała Trzaskowskiego w starciu z Andrzejem Dudą. Ale tak naprawdę z tematem pojechał na całego Donald Tusk, który z Brukseli wrócił odmieniony, jakby go tam karmiono amfetaminą albo innym środkiem pobudzającym agresję. Wśród innych pomstowań i pogróżek Tusk od czasu do czasu straszy, że Kaczyński władzy nie odda, sfałszuje wybory i tak dalej. Teraz prezes PiS z kolei odpowiedział tym samym i stwierdził, że będzie wprowadzał jakieś rozwiązania mające na celu zapobiec fałszerstwom. Jednym słowem, kto by tych wyborów nie przegrał, będzie twierdził, że przegrał, bo „tamci sfałszowali” wybory.
To całe ględzenie o fałszywych wyborach ma jedną zaletę. Obie strony mają w komisjach mężów zaufania, obie mogą wprowadzać obserwatorów, obie będą tym bardziej pilnowały się nawzajem, a to jedyna metoda, by faktycznie wybory były uczciwie i lokalni napaleńcy nie robili przekrętów. Niestety, jest z tym związany też poważny problem. Bo jeśli – a zapewne tak się stanie – fałszywy lament nad fałszowaniem wyborów wejdzie nam w krew, kiedyś w przyszłości może się pojawić ktoś, kto naprawdę spróbuje to zrobić, i nikt nie uwierzy tym, którzy będą alarmowali. Bo jeśli ktoś nieustannie krzyczy: „łapaj złodzieja”, to prawdziwego złodzieja nigdy nie złapie.