"Super Express": - Czy przy okazji wyborów samorządowych znów nie straciliśmy szansy, żeby naprawić ten szczebel władzy? Mam tu na myśli choćby wprowadzenie kadencyjności na stanowiskach wójtów, burmistrzów czy prezydentów miast. Wygląda na to, że jak już raz się tam człowiek znajdzie, to go nikt nie wykurzy. Ze stratą dla obywateli.
Dr Wojciech Jabłoński: - I nikt nie chce tej sytuacji zmienić, ponieważ ten stan, który mamy obecnie, partiom politycznym się opłaca. Samorządy są silnie upartyjnione. Jeśli nawet nie zasiadają w nich sami partyjni kacykowie, to są to ludzie, którzy z partiami sympatyzują. Są oczywiście lokalnymi Breżniewami i w tej sytuacji wybory są czystą formalnością. Nie chodzi więc o to, co myślą ludzie, którzy idą głosować, czy ci, którzy zostają w domu, ale o to, by zakonserwować ten układ.
- Złote czasy się kiedyś skończą? Ktoś w końcu podejmie decyzję, żeby ograniczyć władzę tych, jak pan ich nazywa, lokalnych Breżniewów?
- Skończą się wtedy, kiedy zadłużone polskie miasta i gminy będą musiały zacząć spłacać swoje długi. Z jednej strony jest oczywiście problem systemowy, że tej kadencyjności nie ma, ale z drugiej strony jest problem finansowy - ci ludzie po prostu siedzą i drenują lokalne budżety.
- Drenują, żeby uśpić czujność obywateli? W końcu ten aquapark w każdej wsi to sposób, żeby obywatele nie zadawali zbędnych pytać.
- I za to kiedyś trzeba będzie zapłacić. Przy całej tej breżniewizacji samorządów brakuje zupełnie myślenia długofalowego. To jest ten rak, który toczy władzę samorządową. Nas się mami inwestycjami, które są inwestycjami na kredyt. Samorządowców mówią: bawmy się. Ale jeśli nie pomyślimy o zmianach systemowych już teraz i odkładamy je na święte nigdy, to prędzej czy później ten bal samorządowców zafunduje społeczeństwo.
- Jeśli już mówimy o kwestiach finansowych, to trzeba też powiedzieć, że samorządy są dramatycznie niedofinansowane, choć nakłada się na nie kolejne obowiązki. Jak zapewnić dobre funkcjonowanie szkół, skoro nie ma za co? Jak tworzyć publiczne przedszkola, skoro obecnych nie ma za co utrzymać?
- To straszna niekonsekwencja. Przerzuca się kolejne zadania ze szczebla centralnego na lokalny i mówi się ludziom, że od samorządów coraz więcej zależy. Owszem, coraz więcej zależy, ale jednocześnie pojawia się problem rozwarstwienia polskiego samorządu. Nie wszystkie gminy czy miasta stać, żeby sobie z tymi zadaniami poradzić. Te lepiej sobie radzące muszą finansować te słabsze i kolejne jednostki władzy lokalnej popadają w tarapaty finansowe.
- I to jest kolejny problem - czekają unijne miliardy dla samorządów, ale żeby je wydać, same będą musiały wyłożyć pieniądze, najpewniej dalej się zadłużając. Jeśli jeszcze mogą się zadłużać. Kolejny skok cywilizacyjny Polski skończy się widowiskowym upadkiem?
- Właśnie. To kwestia propagandowa, której ludziom w tej kampanii nie wyjaśniono. Wiele tygodników opinii, szczególnie związanych z obecną władzą, piało z zachwytu nad tym, jak to się nam pięknie zeuropeizowały polskie miasta. Ale te miasta coraz bardziej będą przypominały Azję, bo trzeba będzie spłacić kolejne długi, a infrastrukturę, którą się za środki z Unii zbudowało, trzeba będzie utrzymać.
- Czyli poprawa jakości życia, którą nam obiecują, na szczeblu lokalnym się rozbije?
- Myślę, że wielu z nas będzie musiało powiększyć ilość dziurek w pasie, który trzeba będzie jeszcze bardziej zaciskać. Lokalni włodarze, żeby utrzymać względną płynność finansową, będą podnosić kolejne opłaty. W najbliższym czasie nikt jeszcze o tym nie wspomni, ale do końca roku wielu z nas otrzyma listy polecone z "proponowaną" wyższą stawką podatków miejskich.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail