Opinie. Wiktor Świetlik: Ale w buszu jest wesoło

2014-10-23 4:00

- What the fuck is an autoryzacja? - musiał zdziwić się Ben Judah z portalu "Politico" po opublikowaniu wywiadu z Radosławem Sikorskim. Wynikało z niego, że sześć lat temu z okładem Putin proponował Tuskowi rozbiór Ukrainy. Judah to amerykański dziennikarz i to, co mu powiedział Sikorski, opublikował.

- What the fuck is an autoryzacja? - musiał zdziwić się Ben Judah z portalu "Politico" po opublikowaniu wywiadu z Radosławem Sikorskim. Wynikało z niego, że sześć lat temu z okładem Putin proponował Tuskowi rozbiór Ukrainy. Judah to amerykański dziennikarz i to, co mu powiedział Sikorski, opublikował. Okazało się jednak, że jak polski polityk coś mówi, to tak naprawdę tego nie mówi. Bowiem Polacy mają coś takiego jak autoryzację. To coś sprawia, że mówią coś innego, niż mówią. Ponieważ Amerykanie lubią prosty przekaz, więc redaktor Judah musiał zapewne sięgnąć po "Ilustrowany Słownik Unikatowych Zwyczajów Dzikich Ludów", otwierając go na literze "P". Najpierw trafił na rysunek z nowozelandzkimi Papuasami zjadającymi swoich przeciwników. To nie to. Potem byli jeszcze afrykańscy Pigmeje polujący za pomocą kusz na goryle i żywiący się larwami, a także amazońscy Piraha nieznający liczb i sensu snu, więc zasypiający gdzie popadnie, gdy się zmęczą. Wreszcie trafił na Polaków i ich wyjątkowe tradycje oraz prawa. Na rysunku sztab specjalistów od komunikacji społecznej w jednym z ministerstw siedział nad przesłanym przez dziennikarza wywiadem i zmieniał wszystko, co uprzednio minister powiedział. - Według nadwiślańskich zwyczajów plemiennych wypowiedź lokalnego kacyka może zostać opublikowana dopiero po autoryzacji - brzmiał podpis pod rysunkiem. Otóż - jak się okazało - polski czytelnik nie czyta w wywiadzie tego, co ktoś powiedział. Według prawa rozmowa musi być autoryzowana, o ile rozmówca dziennikarza tego zażąda.

Zobacz też: Opinie. Prof. Kazimierz Kik: Sfrustrowany marszałek

U nas jest inaczej

Czyli pan minister, marszałek, pan prezes albo pani pogodynka mogą sobie mówić co chcą, bo na koniec i tak to dziennikarz musi przesłać im do akceptacji. A wtedy można będzie to poprzerabiać na oficjalne komunikaty. Prawo to znają dobrze wszyscy polscy dziennikarze i tylko polscy. Nie ma tego nigdzie indziej. Jak pan Smith, pan Schmidt albo pani Dubois kupuje gazetę, to czytają tam prawdziwe wypowiedzi polityków, którzy rządzą ich krajami. U nas jest inaczej. Nasza prasa cytuje wypowiedzi zaakceptowane do druku. Pan Judah musiał się nieźle zdziwić. W takim "New York Timesie" pokazywanie komuś treści przygotowanego wywiadu przed publikacją uchodzi za ujawnienie tajemnicy służbowej i się natychmiast z tego powodu traci pracę. W wielu innych redakcjach w USA też. U nas to obowiązek. Kiedyś obyczaje ludów pierwotnych na siłę zmieniano. Dziś badają je antropologowie społeczni i się je chroni. Stanowią o zróżnicowaniu kulturowym i składają się na piękno naszej wspólnej, małej Planety. Dlatego apeluję do UNESCO o wpisanie autoryzacji na Listę Światowego Dziedzictwa jako zabytku (sięgającego czasów komunizmu). Do Komisji Europejskiej apeluję z kolei o wpisanie tejże autoryzacji na listę prawnie chronionych produktów regionalnych, takich jak oscypek. A do kolegi zza oceanu o dalszą popularyzację unikatowych nadwiślańskich zwyczajów.

ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail