"Super Express": - W swoim raporcie NIK wskazuje, że bez reform naszemu systemowi emerytalnemu grozi bankructwo. To bodaj pierwsza tak otwarta diagnoza sytuacji przedstawiona przez instytucję państwową. Jest aż tak źle?
Prof. Stanisław Gomułka: - Są prognozy samego ZUS, które zakładają, że bez znaczącego zmniejszenia relacji emerytury do pensji system emerytalny byłby zagrożony. Była też analiza Rady Gospodarczej przy premierze wskazująca na to samo. To, co mówi NIK, nie jest więc jakąś rewelacją, ale i ZUS, i Rada Gospodarcza nie stawiały sprawy tak ostro. Nic zresztą dziwnego - NIK wypowiada się w imieniu przyszłych emerytów, a obie wspomniane instytucje w imieniu rządu.
- Stoimy więc przed alternatywą - albo emerytury będą niskie, albo ZUS stanie się niewypłacalny i państwo nie wypłaci nic?
- Tak, choć trzeba tu powiedzieć jedno - nikt nie mówi, że przyszłe emerytury będą niższe niż dziś. Mówimy o tym, że będą znacznie niższe w relacji do płac, co oznacza, że ich wysokość będzie dużo mniejszym procentem niż otrzymywana w okresie pracy pensja. Za 30-40 lat wynagrodzenia będą, oczywiście, wyższe niż dziś, ale w efekcie problemów systemu emerytalnego świadczenia będą jedynie nieco wyższe niż obecnie. Przyszli emeryci będą porównywać swoją sytuację z otoczeniem, a ono będzie zarabiać dużo więcej. Można się więc spodziewać dużego niezadowolenia społecznego. Aby tego uniknąć, należy coś zrobić.
- Na razie pomysłów nie widać.
- Właśnie. Głównym problemem systemu emerytalnego, na co wskazuje NIK, będzie demografia. Przy obecnym przyroście naturalnym za kilkanaście-kilkadziesiąt lat będziemy mieli dużo mniej pracowników, którzy będą utrzymywać dużo liczniejszą grupę emerytów, którzy dodatkowo będą żyć dłużej niż dziś. A proszę zobaczyć, co na to partie opozycyjne.
- Wiek emerytalny obniżać.
- I to jest największy problem. Nie dość, że rząd nie reformuje systemu emerytalnego - bo samo podwyższenie wieku emerytalnego nie wystarczy - to i opozycja nie ma zamiaru podejmować żadnych reform. Oczywiście, z czasem presja społeczna na reformy będzie narastać, ludzie zdadzą sobie bowiem sprawę z tego, co ich czeka.
Zobacz też: Tak ŹLE dawno nie było! Aż pół miliona emerytów nie ma za co żyć!
- Tylko że może być już za późno na reformy. System emerytalny ma to do siebie, że aby sprawnie funkcjonował, potrzebne są działania długofalowe, a nie doraźne łatanie dziur.
- Tyle że bez społecznej presji nikt się nie będzie palił do wprowadzania zmian, ponieważ wiele decyzji, które trzeba podjąć, jest bardzo niepopularnych wśród społeczeństwa. Pokazała to choćby kwestia podniesienia wieku emerytalnego. Ta doktryna premiera, żeby działać tu i teraz, bo nie obchodzi go to, co się stanie za 20-30 lat, zaraziła opozycję.
- A kiedy pana zdaniem brak reform zbierze swoje żniwo?
- Nie nastąpi to raczej w ciągu najbliższych 5-10 lat. W tym czasie nie będziemy mieli bowiem do czynienia z gwałtownym spadkiem liczby pracowników. To kwestia 30-40 lat. Emerytury są jednak powiązane z kapitałem gromadzonym przez lata. Dlatego już dziś jest czas, żeby zacząć działać, żeby skumulowane efekty zaniechania działań nie spowodowały katastrofy.
- Ta katastrofa państwowego systemu emerytalnego jest do uniknięcia?
- Obecny rząd zdecydował się na praktyczną likwidację systemu, który miał dawać godziwą emeryturę. De facto likwidując OFE, rząd pozostawia jedynie świadczenia z ZUS, który może dać w bardzo optymistycznym wariancie jedynie 30 proc. średniej pensji. Gdyby OFE zostały zachowane lub ich rola zostałaby nawet zwiększona, dawałoby to szansę na poprawę sytuacji. Aby tak się stało, potrzebne były jednak dalsze reformy, których nikt nawet nie podjął - chodzi choćby o likwidację przywilejów emerytalnych niektórych grup społecznych. Tego nikt nie chciał wziąć na swoje barki. Jeśli znalazłby się ktoś, kto by to zrobił, dziś nie trzeba by likwidować OFE. A tak wszystkie rozwiązania, które stabilizowałyby system emerytalny, zostały albo zaprzepaszczone, albo w ogóle ich nie wprowadzono.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail