Gdy gruchnęła wieść, że minister Sikorski nie został zaproszony na berlińskie spotkanie w sprawie Ukrainy, w pierwszej chwili pomyślałem, że to przez te taśmy. No bo kto będzie miał teraz pewność, że pan minister rzeczywiście mówi to, co myśli, a nie - jak z Amerykanami - co innego mówi, a co innego myśli .
Moje wątpliwości szybko rozwiał rzecznik MSZ, tłumacząc ten afront w taki sposób, że format i charakter rozmów został wybrany już na początku czerwca, w czasie spotkania przywódców Niemiec, Ukrainy, Francji i Rosji. Okazuje się więc, że nawet w sprawie "formatów" rozmów o sytuacji za naszą wschodnią granicą nie mamy nic do gadania. Uważam, że to ostatni dzwonek, żeby poważnie zastanowić się nad naszą polityką, kolejna wskazówka, że polskie wypowiedzi w sprawie tego dramatycznego konfliktu powinny być skromniejsze. Powiedziałbym - mniej jastrzębi, a więcej mądrych sów i sprytnych szpaków. Mniej Saryusza-Wolskiego, a więcej Cioska. Polska nie jest stroną konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. Mimo to wojna gospodarcza jest już wystarczająco dla nas niszcząca. Udając, że jesteśmy głównym graczem w tych rozgrywkach i przeceniając własną rolę, stajemy się dla świata groteskowi. Szkoda, że rozmowy w sprawie politycznego rozwiązania ukraińskiego dramatu nie odbywają się w Warszawie. Jesteśmy bowiem jedynym krajem w UE graniczącym z Rosją i Ukrainą, a więc z obszarem działań militarnych. Aby tak było, musielibyśmy jednak być rozjemcami, a nie stroną. Niestety, zacietrzewienie naszej prawicy doprowadziło do tego, że Polska w żywotnej dla siebie sprawie jest lekceważona i osamotniona.
Zobacz też: III WOJNA ŚWIATOWA: Będzie wojna z Rosją?
Straszenie inwazją rosyjską jest stałym punktem każdego politycznego przedstawienia, ostatniej defilady nie wyłączając. To jest żenujące tym bardziej, że podważa wartość polskiego członkostwa w NATO i jego siły odstraszania. Na Ukrainie mieszka 8 mln Rosjan, te kraje są na siebie skazane i tylko one mogą się trwale porozumieć, jak ułożyć sobie życie. Oby stało się to jak najszybciej, bo giną kobiety i dzieci, bo dochodzi do strasznych zbrodni na ludności cywilnej. Tym bardziej więc Polska powinna sprzyjać porozumieniu i aktywnej pomocy humanitarnej. Ale jest jeszcze jeden powód. To wewnętrzna sytuacja na Ukrainie. Formalnie są wybrane władze, jest premier, rząd, prezydent. Ale oto wódz najbardziej radykalnego, nacjonalistycznego, faszyzującego wręcz Prawego Sektora Dmytro Jarosz zagroził, że jeśli w ciągu 48 godzin jego ludzie nie zostaną wypuszczeni z aresztów, a skonfiskowana im broń nie zostanie zwrócona, to Prawy Sektor wycofa swoje bataliony ze wschodniej Ukrainy i pomaszeruje zrobić "porządek" w Kijowie. Te bataliony to między innymi jednostka Azow, w której walczą radykalni prawicowi nacjonaliści z kilku krajów Europy, dla których UE jest takim samym wrogiem, jak Rosja Dmytro Jarosz nie musiał czekać 48 godzin, rząd Ukrainy załatwił jego postulat od ręki. "Nasi współbracia zostali zwolnieni do domów" - ogłosił Jarosz. To znaczy, że nie Prawy Sektor boi się oficjalnych władz Ukrainy, ale rządzący boją się Prawego Sektora. To niedobrze, jeśli władze ulegają w takich przypadkach. Polskie oficjalne czynniki udają zaś, że nie dostrzegają tego problemu. Celem jest Rosja, środki do tego celu są obojętne. Taki "format".