"Super Express": - Jak ocenia pan personalne zmiany w rządzie?
Stanisław Żelichowski: - Te zmiany nie wynikały z tego, że poprzedni rząd upadł, tylko poprzedni premier został awansowany za dobrą pracę. Rząd Ewy Kopacz nie może zaczynać wszystkiego od nowa, bo do wyborów parlamentarnych został tylko rok. Dlatego trzeba było poprawić wszystko, co było przeciętne i słabe, a utrzymać to, co było dobre.
- Zmiany w pięciu ministerstwach świadczą, że pracowały one przeciętnie lub słabo pod poprzednim kierownictem?
- Na pewno jest kilka dylematów. Moim zdaniem jednym z największych wyzwań jest naprawa administracji centralnej.
Zobacz też: Opinie Super Expressu. Paweł Zalewski: Reformy ważniejsze od Donbasu
- Andrzej Halicki będzie nowym ministrem administracji.
- Jak kiedyś robiliśmy reformę administracji, to zastanawialiśmy się, czy zacząć od góry, czy od dołu. Zaczęliśmy od poziomu gmin, doszliśmy do poziomu wojewódzkiego i na tym się to zatrzymało. Trzeba wstrząsnąć tym towarzystwem, bo to jest kunktatorstwo. Każdy się boi podjąć jakąś decyzję.
- To rząd zgody w Platformie?
- Mam nadzieję. Chodziło przede wszystkim o to, żeby Ewa Kopacz miała te 200 głosów w Sejmie. Bo inaczej trzeba byłoby szybko robić nowe wybory. Jak sądzę, rys pracy rządu, który nakreślił w Sejmie Donald Tusk, będzie utrzymany w exposé Ewy Kopacz. Zwykle tak bywa, że kobieta łagodzi obyczaje, dlatego mam do niej większe zaufanie, niż miałbym do jakiegoś twardego mężczyzny, który by teraz przyszedł na gotowe. Ale ja się specjalnie nie podniecam, bo potrzeba 2-3 miesięcy nowym ministrom, żeby połapali się w niuansach ich resortów, a ostatnie pięć miesięcy to będzie kampania wyborcza. Dlatego realnej pracy ten rząd będzie miał na trzy miesiące.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail