Opinie. Peter Caddick-Adams: Musimy się liczyć z wojną z Rosją

2015-01-31 3:00

Rozmowa z Peterem Caddickiem-Adamsem, historykiem i doradcą rządu Wielkiej Brytanii.

"Super Express": - Atak Rosjan na Mariupol, ostrzał ludności i śmierć kilkudziesięciu cywilów. W ONZ głosy o zbrodni wojennej. Po co to Putinowi?

Dr Peter Caddick-Adams: - Tragiczny atak na Mariupol z punktu widzenia taktyki był ze strony Rosji do przewidzenia. Geostrategicznie Mariupol jest szalenie ważny. To największe miasto i port pomiędzy Rosją a Krymem. Nie ma lepszej drogi lądem, którą Rosja mogłaby się połączyć z nową zdobyczą. Teraz opierają się na moście powietrznym, ale to niezbyt wygodne. Dla Ukrainy to jedyny punkt, na którym może się przed tym oprzeć.

- Putin liczył się z takim oporem i śmiercią cywilów czy myślał, że pójdzie gładko?

- Myślę, że on operuje w dłuższej perspektywie i takie potknięcia i straty ludzkie wlicza w koszta, Mariupola nie odpuści przecież tylko dlatego, że giną cywile. Dla niego najważniejsze jest podzielenie państw NATO na różne obozy. I jeżeli znajdzie temat, który nas podzieli, to osiągnie swój cel. Ukraina nadaje się idealnie.

- Dlaczego?

- Nie jest krajem NATO, więc nie obowiązuje artykuł 5, w związku z którym kraje Paktu musiałyby się Ukrainą w jakikolwiek sposób zająć. I niektóre kraje z góry uznają, że zajmować się nie muszą.

- Mam dziwne przekonanie, że zawsze z góry wiem o które kraje chodzi...

- W większości niestety tak... To, co się dzieje na Ukrainie, jest wartościową próbą dla NATO i Unii Europejskiej. Czy jesteśmy spójni, potrafimy prowadzić wspólną politykę i mówić jednym głosem? Niestety, na razie przy agresji Rosji na Ukrainę nie przechodzimy tej próby pomyślnie.

- Interesy.

- Oczywiście, że interesy. Polska akurat zajmuje bardzo dobre stanowisko, rozumiejąc, że to jest coś poważniejszego niż kilka kontraktów. Większość państw w UE zachowuje się jednak bezpłciowo wobec niemal wszystkich posunięć Moskwy. I Rosja będzie to wykorzystywać. Skoro widzi pęknięcia, to czemu ma nie naciskać dalej, do oporu?

- To pęknięcia, ale kto się wyłamie? Francja i Niemcy? Czy też Grecja z nowym sympatyzującym z Putinem rządem bądź Węgry Orbana?

- Putin robi wszystko, by omijać Unię i rozmawiać z każdym krajem z osobna. I odnosi tu sukcesy. Nie tylko na Węgrzech. Francja nie tak dawno negocjowała w sprawie embarga na mięso bezpośrednio z Rosją.

- I teraz dołączy do nich Grecja?

- To może być poważniejszy problem. Co, gdy zada pan sobie pytanie, czy Grecja w obecnej sytuacji, z nowymi władzami, ruszyłaby np. na pomoc Polsce w ramach NATO?

- To miałbym wątpliwości.

- A ja miałbym niemal pewność, że w obecnej sytuacji nie ma mowy, żeby ruszyła. I w polityce może być równie trudna. Oczywiście Francja czy Grecja to też specyfika lokalnej polityki. Rządzą tam partie lewicowe, a tamtejsza lewica zawsze była bardziej przychylna wobec Rosji czy ZSRR. Związki Paryża z Moskwą były dość bliskie nawet w okresie zimnej wojny, Francuzi wyjeżdżali jako nieliczni na studia do ZSRR. Także dziś stanowią zapewne najliczniejszą grupę z Zachodu, która mieszka i pracuje w Moskwie. To wszystko nie zmienia jednak tego, że jeżeli podpisuje się jakiś traktat na dekady, to nie można pogrywać tak, że to podpisał ktoś z prawicy, a nie my. Na szczęście zachodni politycy między sobą przyznają, że trzeba Rosji odpowiadać ostrzej i bardziej zdecydowanie.

- To dlaczego tak nie odpowiadają?

- Cóż, muszą też myśleć o realiach dnia codziennego. David Cameron, premier mojego kraju, ma 100 dni do wyborów. I nie chce zrobić niczego, co nadwerężyłoby szanse wyborcze Partii Konserwatywnej. To podejście zmieni się na szczęście po wyborach. Znacznie gorzej jest niestety w USA, bo prezydenta Obamy po prostu ta sprawa nie obchodzi.

- Biały Dom zaostrzył stanowisko.

- Zaostrzył, by republikanie nie ciosali mu kołków na głowie, wykazując, że jest prorosyjski. To mogłoby wpłynąć na wyniki kandydata demokratów. Podejście USA zmieni się jednak na lepsze, choć dopiero w 2016 roku po wyborze prezydenta. Wszystko jedno, czy wygra demokrata, czy republikanin, to nie będzie już Obamy. I podejście do Rosji i Europy Wschodniej będzie sensowniejsze.

- W ostatnich miesiącach zmienił się ton zachodnich mediów wobec Ukrainy, ale i Rosji. W "Financial Times" pojawił się tekst wprost nawołujący nie tylko do uzbrojenia przez Zachód Ukrainy, lecz także do dofinansowania tego kraju. Wierzy pan, że to realne?

- Wierzę, że nie tylko realne, ale nieuniknione. Mamy kryzys Unii Europejskiej i NATO. I to może jedyna i ostatnia na lata szansa, by go przełamać. Jeżeli Europa pomoże teraz Ukrainie przeciwko rosyjskiej agresji, to zapewni sobie wzrost pewności Estonii, Łotwy czy nawet Polski, że Zachód zareaguje, jeżeli Rosjanie zagrożą kiedyś wam. Teraz przekonanie, że Unia lub NATO "na pewno pomogą", jest zapewne niezbyt wysokie nawet u tych, którzy niejako z urzędu muszą to deklarować. Zresztą zapominamy, że doszło już do agresji Rosji na przestrzeń powietrzną krajów NATO. To już ewidentnie zimna wojna, trzeba reagować.

- Do kiedy ta wojna będzie tylko zimna? Podczas obchodów wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau prezydent Ukrainy Petro Poroszenko stwierdził, że rosyjska inwazja na Ukrainę może się przerodzić w konflikt kontynentalny. Wojnę zapowiada też Michaił Gorbaczow. Choć on oczywiście twierdzi, że to przez USA, które "wciągają" Rosję w konflikt...

- Akurat wczoraj miałem wykład, na którym stwierdziłem, że nie tyle prawdopodobieństwo, ale możliwość otwartej wojny z użyciem broni konwencjonalnej między Rosją a krajami Europy Wschodniej, bez broni nuklearnej, wynosi jakieś 15-20 proc.

- 15-20 proc? Zaskakująco dokładnie.

- Wiele think-tanków i ośrodków na Zachodzie od długiego czasu analizuje rozmaite dane, skłaniając się właśnie ku takiej możliwości. Rosja ma zaskakująco gwałtowny wzrost wydatków na zbrojenia w stosunku do stanu gospodarki. Nie bez znaczenia jest też ostra retoryka polityków na potrzeby zewnętrzne, ale także wewnętrzne w Rosji. Jest przeładowana agresją. A kiedy przyzwyczai się do czegoś naród, kiedy osiągnie się pewien poziom agresji i działań na frontach, to nie jest wcale łatwo zrobić krok w tył. Złagodzenie może być odebrane jako zdrada lub tchórzostwo. Putin ma tego świadomość. I kto wie, ile śmiałych kroków do przodu zamiast jednego w tył uzna za bezpieczniejsze dla siebie?

- Pozostaje nadzieja, że Rosji na takie wojny nie stać.

- To prawda, ale iluż było wodzów, których na coś nie było stać, a i tak to robili? Spadające ceny ropy to prawda, niewielu zdaje sobie sprawę, jak bardzo uderza to w Rosję gospodarczo. Twierdzę jednak, że to nie Zachód i sankcje pchają Putina do wojny. On na nie nie reaguje. To właśnie pogarszający się stan gospodarki pchnął Putina do wojennej retoryki.

- Chciał odwrócić uwagę od kryzysu?

- Zawsze tak reagował. I odwróćmy to rozumowanie, że Rosji nie stać na wojnę. Rosja ma słabą gospodarkę? Zatem Putin może uznać, że tylko wojna utrzyma go przy władzy. Putin jest niesamowicie popularny wśród Rosjan i jego głównym celem będzie tę popularność utrzymać. Nie utrzyma jej cudem gospodarczym, bo na to nie ma szans. Będzie chciał ją utrzymać jako wódz armii. Najlepiej zwycięskiej, ale może i atakowanej przez "zdradziecki Zachód". Na szczęście dziś nikt takiej wojny nie chce. Ale w niedalekiej przyszłości? Musimy jako Europa liczyć się z taką możliwością.

ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail