Opinie. Mirosław Skowron: Czy rząd wie, co robi?

2015-01-15 3:00

Nie dziwię się determinacji górników. Sytuacja pracowników innych branż, które wierzyły kolejnym rządom w ich plany, wskazuje, że wierzyć nie ma komu. I chyba nikt nie udowodnił nam równie brutalnie, jak premier z Platformy, ile warte są obietnice polityków.

Donald Tusk pół roku temu bratał się z górnikami, przebierał dla nich minister Bieńkowską w mundurki i wyśpiewywał śląskie piosenki. Podkreślał, że "prosta ścieżka likwidacji kopalni" jest szkodliwa dla państwa i społeczeństwa. "Chcemy naprawiać, a nie likwidować" - głosił. Po czym uciekł do Brukseli, a Ewa Kopacz ogłosiła, że likwiduje.

Związkowcy np. w kopalni Silesia udowodnili, że ich propozycje mają ręce i nogi. Rząd chciał zamykać, przynosiła straty. Dziś dzięki związkowcom działa i jest dochodowa. Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież taki Tusk czy Kopacz albo cały rząd wiedzą, co robią. Pytanie, kiedy wiedzą, skoro robią rzeczy sprzeczne? I czy wiedzą równie dobrze, jak związkowcy?

Głównym doradcą premier w tej sprawie jest podobno Janusz Lewandowski. Niestety, nie wiemy, co doradzi, bo nie chce odpowiadać na nasze pytania. Jak sam to ujął - "Super Expressu" i jego Czytelników "nie za bardzo lubi". Choć od niemal dwóch dekad lubi pobierać pensję, na którą składały się podatki m.in. Czytelników "SE"...

Chodzi jednak o tego samego Lewandowskiego, który przez lata chował się za immunitetem przed procesem w sprawie błędów w prywatyzacji. Tego samego, który przekonywał, że reforma emerytalna i OFE to będzie zbawienie polskiego systemu emerytalnego, a później z likwidacją OFE właściwie się zgodził. Lewandowski przyznał po latach, że w prywatyzacji były nieprawidłowości, ale "wynikały one z braku doświadczenia". Teraz podobno doświadczenie ma, bo "przerabiał inną branżę, stoczniową". Wszyscy, a stoczniowcy najlepiej, wiedzą, co w stoczniach "naprzerabiano".

Słysząc o kolejnym pomyśle "reformy" polegającej na szybkim przepchnięciu przez Sejm pomysłu wyrzucenia ludzi na bruk, szef Solidarności przestrzegł śląskich posłów, że "zna ich nazwiska i adresy".

Oburzyło to posłów PO, a najbardziej Radka Sikorskiego, który uznał to za "słowa na granicy groźby karalnej". Ten sam Sikorski, który polemikę zaczyna często od straszenia Romkiem piszącym pozwy. Ten sam, który zapowiadał "dorzynanie watahy", a później udawał wariata, mówiąc, że "te słowa nie były skierowane do opozycji".

W takiej sytuacji należy uznać, że słowa Dudy skierowane do posłów PO nie były skierowane do posłów PO. A tak naprawdę chodzi o demonstrowanie przed tymi adresami. Ktoś powie, że to głupie wytłumaczenie. Może i tak, ale akurat na poziomie, do jakiego przyzwyczaili nas ludzie piastujący najwyższe stanowiska w naszym kraju.

ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail