"Super Express": - Trwa ostry spór między górnikami a rządem. Czy protest może przerodzić się w bunt ogólnopolski?
Marek Lewandowski: - To zagrożenie jest jak najbardziej realne. Nie chodzi tu bowiem o protest jednej grupy zawodowej czy konkretnych czterech kopalni. Sprawa dotyczy bezpieczeństwa energetycznego Polski i przyszłości całego regionu śląskiego. Zawsze wokół działającego przemysłu rozwija się mniejszy biznes, głównie sektor usług. Degradowanie przemysłu wydobywczego uderzy właśnie w te mniejsze firmy, szerzej - w całą śląską gospodarkę.
- Jaki więc jest plan Solidarności na najbliższy czas?
- Na razie decydującą grupą jest międzyzwiązkowy komitet strajkowy na Śląsku. Tak jak zapowiadaliśmy, konflikt rządu z górnikami będzie konfliktem z całą Solidarnością. Właśnie się on rozpoczyna. W środę 14 stycznia organizujemy w Warszawie konferencję prasową z udziałem szefa związku kolejarzy, transportowców i szefa sekretariatu górnictwa i energetyki. Branże te mają mnóstwo nierozwiązanych problemów. Przypomnę, że w PKP Cargo trwa referendum strajkowe, wciąż nierozwiązana jest sprawa Przewozów Regionalnych. Na konferencji związkowcy poinformują, w jaki sposób włączą się do protestu górników. Z kolei w piątek 16 stycznia w Katowicach spotka się sztab protestacyjny całej Solidarności. Podjęte zostaną decyzje o dalszym zaangażowaniu całego związku w protest.
- Warto iść na wojnę dla kilku mało rentownych - jak twierdzą przedstawiciele rządu - kopalń?
- Jak już wspomniałem, nie chodzi nam tylko o te konkretne kopalnie. Naszym postulatem jest stworzenie strategii energetycznej państwa. Nie na rok czy dwa, ale na dwadzieścia, trzydzieści lat.
- Rząd twierdzi, że rozmowy ze związkami zawodowymi były prowadzone od lat...
- Były i nawet nie wyglądały najgorzej. Co z tego, skoro związkowcy zostali oszukani. Zarówno premier Donald Tusk, jak później Ewa Kopacz zarzekali się, że żadne kopalnie nie będą likwidowane. Minęły wybory europejskie, minęły wybory samorządowe, a teraz okazuje się, że kopalnie jednak likwidowane będą. W dodatku o całej sprawie górnicy dowiadują się z mediów.
- Pojawia się argument, że kopalnie są nierentowne, że do każdej tony węgla dopłacamy z kieszeni podatnika 62 złote...
- To zarzut szczególnie perfidny i nieprawdziwy. W czasie, gdy była koniunktura, rząd obciążył węgiel dodatkowymi podatkami, większym VAT-em, akcyzą itd. A więc prawda jest taka, że teraz, w czasie gdy koniunktury nie ma, nie tyle dopłacamy 62 złote do tony węgla, co zarabiamy z podatków o 62 złote mniej na każdej tonie węgla. To zasadnicza różnica.
- A podnoszone przez liberałów gospodarczych gigantyczne przywileje, choćby emerytalne?
- Obojętnie, czy w bogatych społeczeństwach Zachodu, jak Niemcy, czy w krajach Trzeciego Świata, jak Bangladesz, pracownicy w przemyśle wydobywczym zarabiają o kilkadziesiąt procent więcej niż przeciętne wynagrodzenie w danym państwie. Mają też lepsze uposażenie emerytalne. To wynika nie z jakiegoś specjalnego przywileju, ale ze specyfiki wykonywanej pracy. A wsparcie dla przemysłu wydobywczego powinno być postulatem przede wszystkim gospodarczych liberałów.
- Dlaczego?
- Jak już wspomniałem, wokół przemysłu powstaje cała sieć mniejszych firm - usługowych, handlowych. Dobrze zarabiający górnik chce porządnie zjeść w restauracji, zrobić zakupy, naprawić samochód w warsztacie. A więc gdy w danej metropolii 20 procent potencjału gospodarczego stanowi przemysł, na przykład kopalnia, to dzięki temu rozwija się pozostałe 80 procent firm. A rozwój biznesu to postulat jak najbardziej liberalny.
- Wracając do sporu z rządem Ewy Kopacz. Czy rozwiązaniem nie byłoby oddanie kopalń w ręce załóg, które dalej prowadziłyby działalność na rynku?
- Aby przeprowadzić prywatyzację pracowniczą, potrzebne jest współdziałanie z rządem na partnerskich zasadach. Ewa Kopacz, a wcześniej Donald Tusk oszukali górników. Z szulerem do stołu siadać nie należy.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail