"Super Express": - Mamy do czynienia z dużą rozbieżnością między badaniami exit poll a wynikiem wyborczym ogłoszonym przez PKW. Różnica przekracza błąd statystyczny.
Marcin Duma: - Weźmy pod uwagę, że liczba punktów exit poll w wyborach samorządowych była dokładnie taka sama jak w wyborach do europarlamentu. Wtedy faktycznie wynik został trafiony w stu procentach, teraz się różni od wyników PKW.
- Dlaczego?
- Mówił już o tym Andrzej Olszewski z IPSOS. Wskazywał na to, że badanie było za małe w stosunku do celu, jaki przed ośrodkiem postawiono. Liczba punktów powinna być większa. Jeżeli bowiem robimy badanie, które ma nam opowiedzieć coś w skali kraju, to bierzemy sobie 800 punktów, rozdzielamy zgodnie ze specjalnie zaprojektowaną siatką komisji obwodowych, badanie jest realizowane. Wyniki w niewielkim stopniu odbiegają od rzeczywistości. W przypadku wyborów samorządowych jest inaczej. Są one dość szczególne - nie określamy wyniku w skali całego kraju, ale w rozbiciu na poszczególne województwa. Błąd statystyczny siłą rzeczy rośnie.
- No tak, ale przecież w tegorocznych wyborach różnica dotyczy konkretnych komitetów, czyli PSL i PiS, nie całego badania...
- Mogło stać się tak dlatego, że exit poll miał określić nie tylko procent poparcia dla poszczególnych komitetów w całym kraju, lecz także poparcie dla kandydatów na prezydenta w ośmiu dużych miastach w Polsce. Oznacza to, że ośrodek badania opinii musi w dużych miastach dać nadreprezentację punktów. A więc w dużych miastach miejsc, w których ankieterzy zbierają opinie, jest nieproporcjonalnie więcej niż w małych miastach i na wsi. Oczywiście dane te się waży. Jednak to nierównomierne rozłożenie punktów sprawia, że jakość danych zebranych na wsi i w małych miastach automatycznie jest mniejsza. A margines błędu rośnie. To oczywiście nie jest jedyny czynnik, który zaważył na badaniu.
- Jakie były inne powody "rozminięcia" się danych PKW z sondażem?
- Wiemy z badań, że Polacy nie ogarniają różnic między poszczególnymi szczeblami samorządu. Oznacza to, że człowiek pytany o to, na kogo głosował w wyborach do sejmiku, faktycznie zrozumiał to pytanie inaczej. Respondent mógł w wyborach do sejmiku w ogóle nie zagłosować, tylko wrzucić pustą kartę. A ankieterowi mógł odpowiedzieć, na kogo głosował do rady miasta czy powiatu. Czyli odpowiedział na inne pytanie niż to, które zostało zadane. Błąd leży tu nie tyle po stronie firmy badawczej, ale na poziomie świadomości respondenta. Plus to, że rozkład w małych miejscowościach był słabszy niż w dużych miastach zdecydowało o rozminięciu się wyników exit poll z danymi Państwowej Komisji Wyborczej.
- Ale z aż taką rozbieżnością mamy do czynienia po raz pierwszy.
- Jeżeli przyjrzymy się badaniom TNS cztery lata temu, faktycznie aż takiej różnicy w stosunku do oficjalnych wyników nie było, jednak mimo wszystko PiS różnił się na swoją niekorzyść o cztery procent, teraz różni się o pięć. Różnica między rzeczywistym i sondażowym wynikiem PO wtedy i teraz wyniosła 3 punkty, podobnie było w przypadku PSL. Niestety, w tym roku w tle mamy całe zamieszanie z Państwową Komisją Wyborczą. Myślę, że ono wpływa na postrzeganie tych różnic.
- Jaki wpływ na wynik badania ma fakt tak dużej liczby nieważnych głosów oddanych w tych wyborach?
- Faktycznie można założyć, że była grupa wyborców, która myślała, że oddaje głos ważny, a jednocześnie pracowicie stawiała krzyżyk na każdej kolejnej kartce książeczki do głosowania. Błędy w badaniu są zawsze sumą wielu czynników.
- Wspomniał pan o PKW. Doszło do wielkiego kryzysu politycznego. Pojawiają się różne recepty. Socjolog Małgorzata Sikorska w swym blogu na stronie "Polityki" sugeruje, że badania exit poll psują demokrację.
- Jakoś nie psuły w wyborach prezydenckich, parlamentarnych i w wyborach do Parlamentu Europejskiego. To nieuprawnione stwierdzenie, równie dobrze możemy powiedzieć, żeby w ogóle nie robić badań. Tym, co szkodzi demokracji, jest reakcja klasy politycznej na takie, a nie inne wyniki, inne niż politycy oczekiwali.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail