Robert Biedroń nie spodziewał się tak mocnych pytań od Moniki Olejnik! W czasie programu "Kropka nad i" dziennikarka zapytała prezydenta Słupska o skandal pedofilski jaki wybuchł w mieście. Chodzi o domu kultury i prowadzącego w nim zajęcia taneczne instruktora tańca, który miał wykorzystywać seksualnie dziewczynki. Olejnik powiedziała, że o sprawie z anonimowych wiadomości wiedziała m.in. zastępczyni Biedronia. Prezydent Słupska bronił się, że sprawa wypłynęła, gdy on sam zapowiedział powstanie nowej siły politycznej: - Od momentu, w którym się dowiedziałem podjąłem działania: o izolacji tego pana, odsunięcia go od wykonywania czynności, o zwolnieniu go. Wszystkie te czynności miały na względzie dobro dzieci - tłumaczył. I stanowczo podkreślił, że od momentu, w którym dowiedział się o bulwersującej sprawie, zaczął działać.
Olejnik chciała dowiedzieć się, dlaczego sprawa dopiero w maju trafiła do Biedronia, dlaczego on tak późno się o tym dowiedział. Na to prezydent Słupska odpowiedział, że i w telewizji, w której pracuje Olejnik też dochodziło do skandalicznych sytuacji: - W waszej stacji dochodziło do sytuacji skandalicznych, do molestowań. Dziennikarka nie dawała za wygraną i dopytywała, dlaczego wiceprezydent nie powiadomiła Biedronia od razu o sprawie. Prezydent tłumaczył się, że wiceprezydent zajmuje się "inną działką", czyli kulturą czy edukacją, a on zarządza całym miastem i ma tysiące spraw na głowie. Olejnik nie oszczędzała Biedronia, zarzuciała mu, że nie spodziewała się, że on obrońca kobiet, tak postąpi: - Pan, taki obrońca kobiet... - mówiła.
Dodała też, że najbardziej była zdumiona wypowiedział Biedronia w jednym z tygodników o tym, że nie rozpatruje się anonimów. I pytała, czy tak samo byłoby, gdyby chodziło o anonim w sprawie księdza. Biedroń bronił się przed dziennikarką: - Nie jesteśmy od ocen moralnych, ani ja, ani pani. Ja jestem od rządzenia miastem. W końcu gorąca rozmowa zeszła na inne polityczne tematy.