Sensacyjne wyznanie Olejniczaka: Moim szefem jest Waldemar Pawlak

2010-01-31 13:58

Wojciech Olejniczak, poseł do Parlamentu Europejskiego i były przewodniczący Sojuszu Lewicy Demokratycznej, w rozmowie tygodnia "Super Expressu"

"Super Express": - Może pan obiecać, że nigdy nie zostanie politykiem Platformy?

Wojciech Olejniczak: - Oczywiście. Nie mam wątpliwości co do swoich poglądów. Moją partią jest SLD.

- Pytam, bo krążą plotki, że PO pana kusi. Jak wyglądają te zaloty?

- W ogóle nie wyglądają. To tylko szum medialny.

- Bliżej panu jednak do ewentualnej koalicji z PO niż z PiS?

- Koalicja z Platformą to jedna z możliwych opcji. Opcja "koalicja PiS-SLD" dla mnie nie istnieje.

- Koledzy z SLD sądzą chyba inaczej. Zawarli już nawet taką koalicję w mediach.

- Zaczepki na ten temat często zbywam śmiechem. Nieraz podkreślałem jednak, że związek z PiS w TVP niczego dobrego nie przyniesie.

Patrz też: Olejniczak chce rządzić stolicą

- Bo ja wiem? Coś chyba dał. Politycy SLD niemal zamieszkali w TVP Info. Niedawno wysłuchałem w tej stacji półgodzinnego peanu o tym, jakim dobrem narodowym był dla Polski Mieczysław Rakowski…

- W polityce nie chodzi o bywanie w mediach. Oprócz możliwości przedstawienia swoich poglądów, szalenie ważne są gesty składające się na całościowy obraz danej partii. Nie powinniśmy stwarzać pretekstów do tego, by wyborcy mieli wrażenie współpracy SLD z PiS. Powinniśmy uczyć się na błędach i nie wchodzić w to.

- Pan miał pomysł na szersze ugrupowanie centrolewicy. Dlaczego LiD zamiast sukcesem, zakończył się wielką awanturą?

- Zbyt wiele uwagi poświęciliśmy sprawom personalnym. W którymś momencie przyćmiły one samą ideę alternatywy dla PiS i PO.

- Według Władysława Frasyniuka winni byli Aleksander Kwaśniewski i Włodzimierz Cimoszewicz. Od początku byli ponoć przeciwni takiej szerokiej formacji.

- Przyjdzie czas na oceny. Na pewno zabrakło zaangażowania w kwestie programowe.

- Frasyniuk mówi wprost, że o klęsce przesądził Kwaśniewski, okazując się "bezideowym aparatczykiem państwa totalitarnego". Jak pan ocenia byłego prezydenta?

- Cenię Władysława Frasyniuka i w czasach LiD zawsze mogłem na niego liczyć. W przeciwieństwie do innych liderów ugrupowań tworzących porozumienie. Stronię jednak w wywiadach od ocen tego typu. Polską politykę psuje właśnie wzajemne wylewanie żalów na kolegów i sojuszników. Współpracowałem z Aleksandrem Kwaśniewskim na tyle blisko, by wiedzieć, że akurat ta ocena Frasyniuka jest nietrafna. Moja opinia o Kwaśniewskim jest jednoznacznie pozytywna.

- Jednoznacznie? Z ręką na sercu - nie żenowały pana jego wpadki, pokrętne tłumaczenia, sceny w Charkowie, sprawa dyplomu czy choroba filipińska?

- Na pewno nigdy nie było mi z tym dobrze.


- Co pchnęło pana w ramiona SLD? Ludzie w pana wieku masowo pojawiali się w ugrupowaniach postsolidarnościowych. Może koniunkturalizm? Na lewicy nie było takiej konkurencji ze strony rówieśników…

- Przecież żadna luka pokoleniowa nie gwarantuje kariery. Nigdy nie miałem wątpliwości co do swoich lewicowych poglądów i drogi politycznej. A SLD było i jest najważniejszą partią lewicy.

- Paweł Kołodziejski, przyjaciel ze studiów, wspominał, że w SLD znalazł się pan zupełnie przypadkowo…

- No tak… Paweł kilka razy wycofywał się z tych stwierdzeń. Kiedy kończyłem studia miała miejsce kompromitacja rządów AWS. I to nie był przypadek, że wielu moich kolegów ze studiów wybrało taką samą drogę. Jak choćby Andrzej Szejna, były wiceminister gospodarki.

- Ciekawe, że wspomina pan Szejnę. Pamięta pan określenie "szejnowcy"? W SLD była to grupa młodych, bezideowych i nastawionych tylko na karierę ludzi. Młodzieżówki nie chciały się do was przyznawać…

- Nigdy nie miałem poważnych konfliktów z działaczami młodzieżówek. Poparcie dla mnie nie opierało się na znajomościach, tylko na mojej skuteczności w realizowaniu różnych przedsięwzięć.

- Kiedy SLD wprowadziło program "Pierwsza praca" mówiono, że jest pan jedynym przykładem jego działania. Pierwszą pracą było tu stanowisko wiceministra rolnictwa…

- Wspominam te złośliwości z uśmiechem, bo moja rola w Ministerstwie Rolnictwa została oceniona pozytywnie. Właśnie z tamtych lat jestem pamiętany w Brukseli. Dzisiaj wiele moich pomysłów jest branych pod uwagę. Posłowie z innych krajów słuchają moich opinii…

- Słuchają ich po angielsku? W swoim czasie karierę w Internecie robił utwór do pańskiego przemówienia…

- Tak, pamiętam. "Welcome everybody". Dziś na pewno wykonałbym tę piosenkę z lepszym akcentem. A na poważnie, to możliwości nauki języków są dziś dużo lepsze niż w czasie moich studiów. Korzystam z tych możliwości.

- Jak zaśpiewałby ją Zbigniew Ziobro? Wykonał zadanie nauki angielskiego zlecone przez prezesa Kaczyńskiego?

- W Brukseli pracuję w innych komisjach niż poseł Ziobro i nie miałem okazji tego sprawdzić.

- Mówił pan o ocenie swojej pracy w roli wiceministra, a potem ministra. Rzeczywiście na tle innych polityków z rządów SLD była ona pozytywna. To pan był taki dobry, czy też inni ministrowie tacy kiepscy?

- W rządach premierów Marka Belki i Leszka Millera spotkałem tylko dobrych i bardzo dobrych ministrów.

Patrz też: Oleksy i Miller pokłócili się o biurka

- Samego premiera Millera też nigdy pan nie spotkał? Wielu działaczy uważało go za grabarza lewicy. Pan chyba też, skoro zapowiedział pan zmianę pokoleniową w SLD. Minęło pięć lat i starzy liderzy gremialnie wracają…

- Nie mam nic przeciwko czyjejkolwiek obecności w partii. Pytanie o obecny kurs Sojuszu i politykę personalną powinno być jednak skierowane do obecnych władz. Osobiście dyskutowałbym, czy jest ona słuszna. Ci, którzy narzekają, że "młodzi się nie sprawdzili", mają krótką pamięć. Gdyby starzy działacze się sprawdzili, to w 2005 roku lewica nie znalazłaby się w poważnych tarapatach i nie byłoby potrzeby wykonywania radykalnych ruchów. Nie paliłem się nigdy do takich działań, ale sytuacja była wówczas podbramkowa. Owszem, gdybym wtedy miał dzisiejszą wiedzę i doświadczenie, pewne rzeczy potoczyłyby się inaczej.

- Czy po rezygnacji Tuska czeka pan na powrót do walki o prezydenturę Włodzimierza Cimoszewicza?

- Wierzę w kandydaturę Jerzego Szmajdzińskiego.

- Ciekawe czy wierzy w nią sam Szmajdziński. Pana zdaniem wycofałby się, gdyby Cimoszewicz jednak wystartował?

- To już pytanie do Jerzego Szmajdzińskiego.

- Sukces SLD w tych wyborach to wyłącznie kwestia wiary. Nie mówi pan o Cimoszewiczu, bo zawiódł pana wycofując się 5 lat temu? Polityk powinien mieć chyba grubszą skórę?

- Nie da się ukryć, że decyzja Włodzimierza Cimoszewicza postawiła wówczas SLD w bardzo trudnej sytuacji. Po pięciu latach trzeba jednak spojrzeć na tę sytuację również z drugiej strony. Przecież wycofanie się z kampanii na dwa tygodnie przed jej końcem było niezwykle odważnym aktem protestu przeciwko brutalizacji polskiego życia politycznego.

- Pan jest odważny?

- A co pan ma na myśli?

- Otwarcie skrytykował pan czasy PRL oraz rządy Jaruzelskiego i Kiszczaka. Chce pan zostać wyrzucony z partii? Z miejsca oberwało się panu od kolegów z SLD.

- Dziwię się ich opiniom. Możemy mówić o jakichś dylematach ówczesnych ludzi władzy. O działaniu w dobrych intencjach. Ale niech mi nikt nie wmawia, że system był dobry i przynosił lepsze efekty niż rzeczywistość Europy Zachodniej! Niemal każde porównanie wypada na niekorzyść PRL. Edukacja, służba zdrowia, poziom rozwoju gospodarczego, technika. Człowiek lewicy nie może bronić systemu, w którym reglamentowano dostęp do studiów! Wówczas pozwalano studiować 300 tys. osób. Wystarczyło kilka lat po 1989 roku, by studentów było 2 mln!

- Dlaczego pańscy koledzy z SLD brną w obronę PRL?

- Nie rozumiem tego podejścia, gdyż w wielu krajach zachodnich zrealizowano postulaty lewicy lepiej niż w PRL. Lewica powinna proponować lepsze rozwiązania na przyszłość, a nie bronić elementów przeszłości, których obronić się nie da.


- Leszek Miller przeprosił za pana słowa Jaruzelskiego i nazwał "Wojtusiem w krótkich spodenkach".

- W takich przypadkach trzeba zacisnąć zęby i nie dyskutować. Moim celem nie jest odgryzanie się Millerowi i innym, ale przekonanie do siebie wyborców.

- A na końcu powrót do władzy w SLD?

- Nie zamierzam w najbliższym czasie ubiegać się o funkcje kierownicze w partii.

- Czuje się pan przegranym w walce z Grzegorzem Napieralskim? Wypchnął pana z krajowej polityki. Wygrywa nawet w serwisie nasza-klasa. Napieralski ma ponad 1600 znajomych, pan zaledwie 240…

- Za to nokautuję go na Facebooku! Mam ponad 3 tysiące znajomych. Najwięcej ze wszystkich polskich polityków. Do założenia konta przekonałem ostatnio nawet Jerzego Szmajdzińskiego. Oczywiście nie da się ukryć, że walkę o władzę w SLD przegrałem, ale sytuacja na długo przed wyborami była dla mnie niekomfortowa. Cenię sobie dzisiejszą pozycję i podświadomie czuję, że być może dobrze się stało. Mam wiele do zrobienia. Jestem aktywny w Europarlamencie, będę aktywny w kampanii samorządowej w Warszawie.

- Będzie pan aktywny, czy powalczy o fotel prezydenta Warszawy?

- Byłoby to chyba jedyne stanowisko w polityce krajowej, na które mógłbym wrócić bez wahania.

- No proszę. A kiedyś podkreślał pan, że jest "chłopskim synem". Kibicował pan Pelikanowi Łowicz, a nie Legii. Stał się pan mieszczuchem?

- Bez przesady. Z Warszawą wiąże mnie po prostu 15 lat dorosłego życia. Nigdy nie zapomniałem jednak o swoich korzeniach. Cieszę się spotykając kolegów z rodzinnej wsi, obserwując rozwój szkoły i ochotniczej straży pożarnej, do której wciąż należę.

- Jest pan podwładnym szefa OSP Waldemara Pawlaka?

- Oczywiście i bardzo sobie to cenię. W czasach szkolnych i studenckich byłem na kilku akcjach, gasiłem pożary… Przydało mi się to później, kiedy trzeba było pomóc kobiecie, której paliło się mieszkanie w Warszawie.

- Słowem bohater. Józef Oleksy w pamiętnym "józioleniu" opisał pana jako narcyza. Potrafi pan spojrzeć na siebie z boku i przyznać: jestem narcyzem?

- Nie mam pojęcia, skąd mu się to wzięło… Swoje w życiu zrobiłem i przeżyłem, nigdy nie miałem zbyt łatwo. Każdy, kto przepracował tyle co ja, będzie wiedział, że ta ocena jest kompletnie nieuprawniona.

- Zatem pomysł zrobienia słynnych zdjęć z nagim torsem doradził ktoś z boku?

- Ależ nikt nic nie doradził. To były normalne zdjęcia, a szum pojawił się wokół jednego, które fotograf zrobił pod koniec sesji. Nie planowałem tego…

- Koszula sama się rozchyliła?

- Nie planowałem publikacji akurat tego zdjęcia. Teraz słucham wypowiedzi, że "nie wystarczy pokazać klatkę, trzeba coś jeszcze umieć". Kiedy słyszę kto je wygłasza, to ręce opadają. Naprawdę, więcej luzu i dystansu do siebie.

- Dzięki tej sesji kojarzy pana Doda…

- Właśnie nie kojarzy!

- Ale kojarzy choć jedną część pańskiego ciała. No i nie jest zachwycona. Marudzi, że "dywan na klacie" na nią nie działa. Wydepiluje się pan do następnej sesji?

- W kwestiach wyglądu liczy się dla mnie gust mojej żony, a nie opinie pani Dody. Czego bym na temat tej sesji nie powiedział, to i tak będą same śmiechy. Powiem tyle: jako polityk robię swoje, a jeżeli mogę przy tym nieźle wyglądać, to tylko lepiej.

Wojciech Olejniczak

Poseł do Parlamentu Europejskiego, były przewodniczący SLD i minister rolnictwa w rządach Millera i Belki