Kościół św. Barbary, Gdańsk. To tu od 1967 do 1970 roku wikarym był ks. Henryk Jankowski, późniejszy kapelan „Solidarności”. Nieopodal świątyni, w czteropiętrowej kamienicy mieszkała 11 – letnia dziewczynka Basia z siedmioletnim bratem i rodzicami. Ci zajęci od rana do wieczora pracą rzadko bywali w mieszkaniu w ciągu dnia. Dziewczynka uwielbiała bawić się na podwórku z innymi dziećmi. Dobrze się uczyła, ale jak większość jej rówieśników z podwórka, nie chciała chodzić na lekcje religii. Jak nam opowiada po latach pani Barbara, za to ochoczo na jej podwórko pełne dzieci przychodził wówczas ks. Jankowski.
- Uciekaliśmy przed nim do piwnicy, później schodami na klatkę schodową, by jak najszybciej być w domu – mówi nam. Ale ucieczki nie zawsze się udawały. - Kiedy już mnie dorwał, to mówił mi sprośne rzeczy, że np. pokaże mi jak to jest od tyłu, czy wodził swoim członkiem po moich piersiach i plecach. Spuszczał mi się wtedy na twarz, plecy, na włosy, czy szyję. To było okropne. Chciał mi też któregoś razu włożyć członka do mojej buzi, a ja wtedy tak przeraźliwie go kopałam, krzyczałam, że nie udało mu się tego zrobić. A jakby to zrobił, to ugryzłabym go w to miejsce, pomyślałam. Ale do stosunku seksualnego nigdy nie doszło na szczęście. Pamiętam też, jak dostałam od niego w twarz, kiedy ugryzłam go w ramię, kiedy mnie obłapiał. A kiedy łapał mnie mocno za szyję i próbował ściągać sukienkę, nie mogłam się ruszyć. Bardzo się bałam. Ks. Jankowski zniszczył mi po prostu życie – opowiada nam pani Borowiecka, która kilkukrotnie chciała z tego powodu popełnić samobójstwo.
- Raz było tak, że chciałam skoczyć do Motławy. Ale od samobójstwa w ostatniej chwili odwiodła mnie myśl o moim młodszym braciszku. Bo kto by go obronił przed księdzem pedofilem Jankowskim? Bałam się, że ksiądz zrobi mu coś złego, jak mnie już nie będzie – dodaje Barbara Borowiecka.
Tylko raz zdecydowała, że powie mamie kim jest tak naprawdę ks. Jankowski. Ale więcej już tego nie robiła.
- Powiedziałam, że ks. Jankowski jest bardzo okropnym człowiekiem, ale ona mi przylała za to. Bałam się za każdym kolejnym razem konsekwencji, więc nie mówiłam już źle o księdzu. To był wtedy temat tabu. Dzieci nie miały wtedy głosu, a jeśli coś powiedziały źle o księdzu to dostawało się w dupę. Ja czułam się ogromnie zawstydzona całą sprawą. Nie było z kim o tym porozmawiać – zaznacza.
Kobieta od wielu lat mieszka w Australii, gdzie opiekuje się mamą. W codziennym życiu pomaga jej przyjaciel.