"Super Express": - Pojawił się zarzut, że Platforma albo sztab prezydenta Komorowskiego grają albo będą grały w kampanii śmiercią i pogrzebem Władysława Bartoszewskiego.
Prof. Tomasz Nałęcz: - Porusza mnie niegodziwość, z jaką niektórzy sympatyzujący z PiS komentatorzy usiłują to sugerować. Nawet nie wyobrażam sobie większej niegodziwości, bo wiem, ile dla prezydenta Komorowskiego znaczył prof. Bartoszewski. Często bywał w pałacu, prezydent często się go radził. Ten wzajemny szacunek brał się jeszcze z czasów internowania. Prof. Bartoszewski był starostą tej "więziennej komuny". Później ich drogi się przecinały, choćby w rządzie Jerzego Buzka. I taka insynuacja piecze jak żywym ogniem.
- Powiedział pan, że gotowi bylibyście przegrać te wybory...
- Tak, gotowi bylibyśmy chętnie przegrać te wybory, gdyby pozwoliło to np. jeszcze pięć lat żyć prof. Bartoszewskiemu. Choć prezydent bardzo chce te wybory wygrać. Wie, ile rzeczy z jego dorobku można zmarnować, jeżeli wygrałby "pan Nie"...
- Pan Duda?
- W każdej sprawie, w której prezydent mówi "tak", "pan Nie" mówi "nie". I nie mam najmniejszej wątpliwości, że gdyby można było położyć na jednej szali rok, dwa, pięć życia profesora, a na drugiej kolejną kadencję w pałacu, to prezydent Komorowski wiedziałby, co wybrać. Mało było takich osób, które szanowałby tak bardzo jak prof. Bartoszewskiego. Prezydent jest młodszy o 30 lat od prof. Bartoszewskiego, on był kimś z pokolenia jego rodziców. I trochę tak go traktował, choć byli po imieniu.
- Wspomniał pan, że zarzuty o grę wyborczą stawiają publicyści, a nie politycy prawicy.
- Ależ to też jest gra. Kandydat na prezydenta stara się mieć czyste ręce, ale role są podzielone. Od stawiania ostrych zarzutów jest "poseł niezrzeszony Kurski", od insynuacji - publicyści. To jest jedna akcja. Gdyby było inaczej, wystarczyłoby potępienie takich sugestii ze strony kandydata na prezydenta albo prezesa Kaczyńskiego.
- W pańskiej wypowiedzi też pojawiła się taka nuta gry wyborczej...
- Dlaczego pan tak sądzi?
- Musiał pan kilkakrotnie wspomnieć, że "im profesor był starszy, tym bardziej irytowali go ludzie mali"?
- Ależ jestem co do tego przekonany. Profesor Bartoszewski nigdy nie był człowiekiem brutalnym...
- Powiedzmy, że pod koniec życia nie przebierał w słowach. Określenie "bydło" ma swój ciężar...
- To było słowo już z momentu zaostrzenia sporu w Polsce. Profesor Bartoszewski był człowiekiem zdecydowanym w uczynkach i ocenach, ale do pewnego momentu miarkował słowa. I widzę tu analogię do Piłsudskiego. Im mniej Marszałkowi czasu zostało, tym bywał dosadniejszy wobec małości i tych, na których się zawiódł. Jego obsesją była wielkość Polski i tę cechę widziałem w prof. Bartoszewskim. Tak też tłumaczę zaostrzającą się retorykę prof. Bartoszewskiego. Był w tym autentyczny, w swoim przekonaniu sprawiedliwy. Jeśli to ma odniesienie do kampanii, skoro kogoś boli, to najwyraźniej coś w tym jest.
- Władysław Bartoszewski nie zawsze był tak skłócony z PiS i braćmi Kaczyńskimi. Kiedy w 2006 roku PiS poprosił go, żeby kierował radą nadzorczą LOT, to atakowali tę decyzję politycy Platformy Obywatelskiej. Choć dziś woleliby o tym nie pamiętać.
- Wtedy funkcjonowałem w dużym dystansie do polityki i nie do końca to pamiętam. Nie dziwi mnie, że prof. Bartoszewski się na to zgodził, bo był państwowcem w każdym calu. I za bardzo kochał Polskę, by przejść na emeryturę, i do końca chciał pozostać aktywny, stąd decydował się na pewne funkcje w poczuciu obowiązku.
- Zgoda. Chodzi mi właśnie o to, czy ówczesne ataki ze strony Platformy można nazwać atakami ludzi małych, o których pan mówił.
- Nikt nie jest zaimpregnowany na małość. Tak w PiS, jak i PO. Chodzi o to, żeby ten koktajl małości i wielkości miał odpowiednie proporcje.
Czytaj: Wybory prezydenckie 2015. Głosowanie korespondencyjne. Jutro mija termin zgłoszeń!