Miller: Obła królowa i nijaki król

2010-07-21 13:00

Jerzy Buzek wystąpił na polach Grunwaldu. Odsłonił tam sensacyjne i nikomu nieznane okoliczności wydarzeń z 1980 roku. Oznajmił zdumionym zebranym, że data słynnej bitwy wiąże się z powstaniem Solidarności. Wyjawił, że o to samo, co hufce Jagiełły i Witolda, 570 lat później walczyła Solidarność. I jakby tego było mało, zawyrokował, że Grunwald dał początek Unii Europejskiej!

Nie od dziś wiadomo, że upały czynią w ludzkich głowach wielkie spustoszenia, a przewodniczący Parlamentu Europejskiego przemawiał w pełnym słońcu. Wysokie temperatury nie mogą jednak tłumaczyć wszystkiego. Nawet w żarze tegorocznego lata trudno uznać, że Zakon Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie - bo tak brzmi pełna nazwa rycerzy krzyżackich - był prekursorem pokojowego zjednoczenia Europy. Trudno też uwierzyć, że król Władysław Jagiełło, szykując się do bitwy, myślał o Europejskiej Wspólnocie Węgla i Stali, a ponad pięć wieków później Robert Schuman, przygotowując się do wystąpienia w Sali Zegarowej pałacu przy Quai d'Orsay, czerpał natchnienie z rozgrzanych walką grunwaldzkich pól.

Jerzy Buzek padł ofiarą choroby, która objawia się tym, że im mniej ludzie myślą, tym więcej mówią. Zważywszy że w bieżącym roku przypada kilka ważnych rocznic, w tym 30-lecie podpisania Porozumień Sierpniowych, które dały początek Solidarności, talenty mówcy spod Grunwaldu, jak i jego naśladowców mogą objawić się w całej okazałości. Chodzi zwłaszcza o potwierdzenie oczywistej prawdy, że Marian Jurczyk w Szczecinie, a Lech Wałęsa w Gdańsku podpisali porozumienia sami ze sobą. Od dłuższego już czasu partnerzy dwóch przywódców Solidarności ze strony władz PRL - Mieczysław Jagielski i Kazimierz Barcikowski - nie występują w relacjach z tamtych wydarzeń. Nie dlatego, że nie żyją, bo materiałów archiwalnych jest całe mnóstwo, ale z potrzeby przeinaczania historii. Skoro Polska Ludowa była samym złem, nie mogą być obsadzani w pozytywnych rolach jej przedstawiciele. Czołgi, ZOMO, stan wojenny - owszem. Ale rokowania, rozmowy, negocjacje - to już nie.

W przeciwieństwie do Jerzego Buzka Janusz Palikot dobrze wie, co robi. Zadaje ważne pytania i domaga się odpowiedzi. Soczystym i barwnym językiem mówi głośno to, o czym szepcze się na sejmowych korytarzach. Jeśli kłamie i spotwarza, to otwarta jest droga do sądu. Jeśli dobrze gospodaruje prawdą, to malowniczy słownik nie może być przedmiotem zarzutu. To prawda, że polityk PO wielokrotnie przekraczał granice tzw. poprawności politycznej, ale jej ramy są nad wyraz płynne i subiektywne. Jeśli krytycy Palikota uważają, że jego słowa o "krwi na rękach" Lecha Kaczyńskiego są niedopuszczalne, to dlaczego nie reagują z taką samą stanowczością na podobny zarzut dotyczący Donalda Tuska? Jeżeli zwolennicy PiS oskarżają rząd o doprowadzenie do kwietniowej tragedii i niedołęstwo w jej wyjaśnianiu, to z takim samym przekonaniem jak to czyni Palikot można twierdzić, że prezydent Kaczyński przez swoje działania doprowadził do nieszczęścia i że lot do Smoleńska musiał zakończyć się katastrofą.

W Sejmie błąkają się dziesiątki posłów bez przekonań, ale to nie oni ściągają na siebie gromy. Kuksańcami obdarza się polityków, którzy mają wyraźne i skrystalizowane poglądy. Poseł PO wzbudza kontrowersje, bo ideałem życia publicznego w Polsce jest brak kontrowersji. Obła królowa i nijaki król to panująca para polskiej polityki. Monarszy duet nie akceptuje Palikota, bo zero nie znosi innych cyfr, a szarość nie lubi tęczy.