Na stronie 3 publikujemy listę tych, którzy swoje obowiązki w Parlamencie Europejskim traktują, hm... naj- lżej. Broń Boże, żebym napisał tu, że lekceważą. Nie! Po prostu lekko podchodzą do koniecznej w Brukseli i Strasburgu swojej obecności.
Liderzy tej listy - ludzie utalentowani zapewne - opuszczają co czwarte lub niemal co czwarte posiedzenie plenarne lub równie obowiązkowe posiedzenia komisji, w których pracują. Większość zapewne będzie tłumaczyć, że są na tych właściwych, tych, na których w znaczący sposób mogą wpływać na europejską politykę... itd. - bla, bla, bla. Większość z tej listy uważny widz i słuchacz mediów spotka na antenach telewizji i radia. Bo przecież weekendowe poranki i dni bez Ziobry, Protasiewicza, Kamińskiego czy Czarneckiego aż trudno sobie wyobrazić. Bo też tu budują oni swój pijar daleko efektywniej niż pracusie w europarlamencie.
Bo też tylko odpowiedni pijar pozwoli na przedłużenie europarlamentarnej, czyli finansowej, kariery. Ale dobry pijar tego też nie gwarantuje do końca. Dlatego nasi eurolenie pracują podobno nad czymś, co nazywałoby się listą krajową. Upraszczając, można powiedzieć, że służy ona temu (jak dawniej w wyborach do Sejmu), by odpowiedni ludzie szefa (partii) mieli gwarancję uzyskania mandatu bez względu na wynik w okręgu. Wtedy mogliby aktywniej służyć polityce krajowej, bez strachu, że ich jakiś pismak rozliczy z obecności w robocie i z... szacunku dla niej i wyborcy.