"Super Express": - Czy traktat lizboński to przełom w dotychczasowym funkcjonowaniu Unii czy jedynie drobna korekta?
Jacek Saryusz-Wolski: - Ani jedno, ani drugie. To po prostu kolejny etap ewoluowania UE. Traktat przede wszystkim zmienia sposób podejmowania decyzji, co oznacza, że będą one uchwalane na zasadzie większości, a nie konsensusu. Wzmacnia rolę Parlamentu Europejskiego. Powołuje nową służbę działań zewnętrznych - dyplomację europejską oraz urząd Wysokiego Przedstawiciela do Spraw Zagranicznych, czyli - popularnie mówiąc - ministra spraw zagranicznych. Tworzy też urząd Przewodniczącego Rady Europejskiej, co zlikwiduje rotacyjną prezydencję i nada większą stabilność unijnym instytucjom.
- Stanowiska, o których pan mówi, obejmą Herman van Rompuy i Catherine Ashton. Jaka będzie ich rola?
- Traktat nie jest jednoznaczny. Przewodniczący będzie zapewne organizował prace Rady i poszukiwał kompromisu. Nie będzie więc jakimś emblematycznym prezydentem Unii czy Europy, choć tak właśnie bywa nazywany. W przypadku minister spraw zagranicznych dopiero praktyka pokaże, czego możemy się spodziewać. Pani Ashton łączy dwie "dyplomatyczne" funkcje, sprawowane dotąd przez Javiera Solanę w imieniu Rady i Benitę Ferrero-Waldner z ramienia Komisji. Nowa funkcja likwiduje ten dualizm i powołuje wspólną służbę dyplomatyczną.
- Co oznacza dla Polski przejście z traktatu nicejskiego na zasady traktatu z Lizbony?
- Wprowadza nowy system głosowania, który uzależnia liczbę głosów od populacji kraju. W przypadku naszego kraju oznacza to osłabienie siły głosu. Zawsze byłem zwolennikiem systemu głosów ważonych, a nie wskaźnika populacyjnego. Traktat z Lizbony powoduje sytuację, w której znaczymy mniej wszędzie tam, gdzie głosowanie jest większościowe. Nowy traktat może być jednak korzystny. Unia ma mówić jednym głosem wobec Rosji i wypracować wspólną politykę zagraniczną. Zwiększa też wymiar wspólnotowy i kontrolę demokratyczną w UE poprzez wzmocnienie roli Parlamentu Europejskiego i parlamentów narodowych. Ponieważ większość krajów chciała takiego systemu głosowania, a myśmy się do tego przyczynili, powinniśmy wyciągnąć wnioski. Odpowiedzią na zmniejszenie siły polskiego głosu powinna być zwiększona aktywność i obecność Polaków w unijnych instytucjach: Komisji, Parlamencie i Radzie. Oraz liczne inicjatywy pozwalające na pozyskiwanie dla nich sojuszników.
- Pojawiają się obawy, że nowy traktat praktycznie oddał władzę w Unii w ręce Francji, Niemiec i Wielkiej Brytanii.
- Rzeczywiście znaczenie krajów o największej liczbie ludności rośnie wobec państw mniej zaludnionych. Naszą ambicją jest jednak to, by znaleźć się w wąskim gronie mającym wpływ na UE. Zależy to zarówno od jakości przedstawianych przez nas propozycji, jak i demograficznej sytuacji w Polsce. Mówiąc pół żartem, pół serio przydałaby się nam polityka demograficzna, dzięki której Polska prześcignie np. Hiszpanię. Bo im więcej Polaków i Polek, tym silniejszy polski głos w Unii.
Jacek Saryusz-Wolski
Eurodeputowany PO, członek prezydium Europejskiej Partii Ludowej