„Nowy Ład” Morawieckiego nie jest czymś wyjątkowym w skali świata. Nad podobnymi programami pracuje wiele rządów. Oczywiście, najwięcej zainteresowania budzi to, co dzieje się w Ameryce, bo nadal wypracowywane tam rozwiązania są źródłem inspiracji dla sporej części świata. A tam, drodzy Państwo, cuda. Nie dość, że administracja Joego Bidena przeforsowała niezwykle hojny program ratunkowy, to nie zamierza się na tym zatrzymać i już pracuje nad nowym planem gospodarczym, który w dłuższej perspektywie ma odbudować Stany Zjednoczone. Co więcej, chce zrobić coś, co nie tylko w Ameryce, lecz także w Polsce wielu nie mieści się w głowach – po raz pierwszy od 1993 r. podnieść podatki federalne dla lepiej zarabiających i dla firm, wprowadzając dużą progresję podatkową.
To przewrót kopernikański, bo od 40 lat i w USA, i w Europie, odpowiedzią na kryzysy było zaciskanie pasa i obniżanie podatków, co uderzało w biedniejszych i pomagało bogatym stawać się jeszcze bogatszymi. Administracja Bidena zamierza odwrócić to myślenie, uważając, że kolejny kosztowny pakiet stymulacyjny nie może być finansowany wyłącznie z zaciąganego przez państwo długu. Stąd elementem pakietu ma być poszukiwanie środków na jego realizację w wyższych podatkach m.in. dla bogatych Amerykanów i korporacji.
Takie myślenie musi stać też u podstaw Nowego Ładu Morawieckiego. Nie da się bowiem w nieskończoność finansować programów rozwojowych wyłącznie zaciąganiem długów i obniżką podatków, w czym, w duchu całej III RP, celowała do tej pory ekipa Morawieckiego. Nie jest to ani skuteczne gospodarczo, ani nie sprzyja łagodzeniu nierówności ekonomicznych i społecznych. Tym bardziej że kiedy USA porzucą neoliberalne okopy, Polska, jeśli nie pójdzie za przykładem Bidena, będzie w świecie Zachodu jednym z ostatnich szańców antyspołecznego dogmatyzmu rodem z epoki Thatcher i Reagana. Jak stwierdził swego czasu Paul Romer, laureat ekonomicznego Nobla: „Kryzys jest zbyt straszną rzeczą, by go zmarnować”. Nie zmarnujmy tego.