Co po Merkel? To samo, co z nią!
Po 16 latach dobiegła końca epoka Angeli Merkel. W Berlinie mają nowego kanclerza. Nazywa się Olaf Scholz i reprezentuje SPD. To znaczy tę drugą - kiedyś wobec CDU konkurencyjną - dużą partię polityczną za Odrą. Ale są w błędzie ci, co myślą, że nagle Niemcy zaczną zachowywać się w Europie, na świecie czy wobec nas jakoś fundamentalnie inaczej. Niemcy Scholzowskie będą kontynuacją Niemiec Merklowskich. Inaczej nie będzie, bo zmiana się Berlinowi po prostu nie opłaca. Dla nich jest dobrze tak… jak jest. W końcu są dziś niekoronowanymi królami Europy. I tak ma zostać.
Niemcy ustawiły pod siebie większość kluczowych procesów politycznych na naszym kontynencie. Integracja europejska w obecnej formie daje im zaś olbrzymi wpływ na to, co się dzieje w innych krajach wspólnoty. Zwłaszcza jeżeli te kraje należą do strefy euro. Pokazała to mocno ubiegła dekada, gdy Berlin w zasadzie dyktował, jaką politykę gospodarczą mają prowadzić rządy Grecji, Hiszpanii czy nawet Włoch.
Także unijna polityka klimatyczna napisana została tak, by dobrze służyła potrzebom niemieckiej gospodarki. Bo przecież to Niemcy są pionierami rozwoju zielonych technologii i jednocześnie największymi przeciwnikami energetyki atomowej. To Niemcy są również punktem przerzutowym dla gazu z Rosji. Czyli w praktyce głównym pośrednikiem jedynego dopuszczalnego paliwa przejściowego na drodze do zeroemisyjnej Europy w roku 2050. To także Niemcy aktywnie zwalczają wszelkie próby prowadzenia odmiennej polityki gospodarczej, energetycznej. Albo nawet samo teoretyzowanie na temat takiej polityki. Doświadczamy tego w Polsce w ostatnich miesiącach bardzo mocno. Berlin zaś nie ukrywa, że dużo chętniej widziałby u władzy w Warszawie przedstawicieli naszej opozycji.
Jednocześnie - gdy przychodzi do kryzysów - czy to finansowego czy też uchodźczego Niemcy nie kwapią się do europeizacji problemów. Rozwiązują je albo po swojemu, z nikim się nie konsultując (jak kryzys uchodźczy 2015 roku). Albo przedstawiają oferty, których nie sposób odrzucić (jak przy okazji kryzysu zadłużeniowego w strefie euro po roku 2013.
W Polsce dla części opinii publicznej ta supremacja jest tak oczywista, że niewielu próbuje się z nią nawet mierzyć. Z radością przyjęliby tu powrót doktryny sprzed dekady. Głosiła ona mniej więcej tak: świat jest skomplikowany i nie na nasze polskie rozumki w to wszystko wnikać. Orientujmy się więc na Berlin. Co dobre dla nich, musi być przecież dobre dla Europy.