"Super Express": - Według najnowszego sondażu zrobionego dla "Super Expressu" Prawo i Sprawiedliwość ma 45 proc. poparcia. Im bardziej opozycja atakuje PiS, tym bardziej PiS rośnie. Dlaczego krytykuje pan partię rządzącą, może należy odpuścić?
Jerzy Wenderlich: - Wczoraj nie atakowałem, nie jadłem wprawdzie ośmiorniczek, ale zupę z chińskim makaronem, ale brak krytyki nadrobię. A wracając już poważnie do działań opozycji, to jakaż to krytyka. opozycja w rzeczywistości jest miaucząca jak jakiś schorowany kot. Można powiedzieć, że to, czego doznaje Prawo i Sprawiedliwość od opozycji, to łaskotanie piórkiem pod pachą.
- Ale wie pan, że jak się mówi dziś o kotach, to ma to kontekst związany z polityką, z wiadomego względu - kot Jarosława Kaczyńskiego jest bardzo wpływową osobą, chociaż nie osobą.
- Kot ma bardzo duży wpływ na sondaże. "Atlas kotów", który czytał prezes, został wylicytowany za pokaźną sumę, a pieniądze przeznaczone na jakiś zbożny cel.
- A zupełnie poważnie. Dlaczego Prawo i Sprawiedliwość ma 45 proc. w sondażach?
- Sądzę, że na zapleczu PiS pracują sztaby pijarowców, którzy doradzają, gdzie można bezpiecznie postawić nogę, a gdzie jej lepiej nie stawiać.
- Ale ja widzę działania, gdzie ewidentnie tego PR brakuje. Na przykład wtedy, gdy pani Szydło była ewidentnie "czołgana" przez własną partię przy zmianie rządu.
- Ale tu też było działanie marketingowe. Premier Beata Szydło miała bardzo wysokie osobiste poparcie. Więc najpierw mówiło się, że nie jest za dobra, że prezes zastanawia się, czy jej na kogoś nie wymienić. I w tym momencie sondaże zaczęły spadać. I zmiany premier dokonano wtedy, gdy nie było już ryzyka buntu elektoratu pisowskiego.
- A dlaczego w ogóle dokonano tej rekonstrukcji?
- Każdy, kto chce mieć sukcesy, nieważne, czy ma profil socjalny, czy liberalny, musi pomyśleć o gospodarce. I w PiS uznano, że popełniono tyle grzechów, jeśli chodzi o naszych europejskich partnerów, że się to może skończyć rzeczywiście przycięciem środków, a tego polska gospodarka raczej by nie wytrzymała. I że należy zamiast Beaty Szydło, która na tych unijnych forach poruszała się nie najlepiej, wstawić kogoś, kto tej europejskiej polityki już smakował. Choć Prawo i Sprawiedliwość może się zawieść na tych kalkulacjach.
- Ale zawieść na Mateuszu Morawieckim?
- Nie, nie wierzę w to, że nowy premier pojedzie na salony europejskie i wszystko załatwi, a Polska ze swoich grzechów, przewin wobec sądów, mediów, zostanie rozgrzeszona. Nie zostanie.
- Ale premier zrobił przecież krok w tył. W exposé zapowiedział, że Polska zastosuje się do wyroku europejskiego trybunału w sprawie Białowieży?
- Ale nie powiedziałbym, że to był ukłon w kierunku Unii Europejskiej. Raczej palec wskazujący wobec ministra Szyszki - panie ministrze ochrony środowiska, nie bądź pewny swojego stanowiska.
- Czyli zapowiedź dymisji ministra Szyszki?
- Niczego nie można być pewnym na sto procent. Ale to było na użytek wewnętrzny. Podobnie jak słowa z exposé o służbie zdrowia. Premier mówił "naprawimy", "zrobimy", "rozpoczniemy". Oznacza to, że czas przeszły jest czasem pełnym niespełnień. I to może świadczyć także o nieodległej dymisji ministra Radziwiłła.
- Jakie było pana ogólne wrażenie po exposé pana premiera Morawieckiego?
- Jeśli ktoś chce oceniać to bardzo emocjonalnie, to znaczy, że ma mało doświadczenia politycznego. Exposé są zazwyczaj do siebie bardzo podobne.
- Ja nie pamiętam, by w którymś z exposé dziękowano swoim rodzicom, by dziękowano członkom Solidarności, że Polska jest niepodległa. Nie pamiętam exposé, w którym dziękowano by Solidarności i jednocześnie umiejętnie pominięto Lecha Wałęsę?
- Każde exposé jest wystąpieniem miłym. Tylko że choć każdy premier potem zazwyczaj stara się w realnych działaniach zbliżyć jak najbliżej exposé, to jednak ma się ono do rzeczywistości jak ojciec Rydzyk do dziesięciu przykazań.
- A jak pan ocenia karę Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji dla TVN? Prawie półtora miliona złotych za to, że podobno nierzetelnie relacjonowano wydarzenia pod Sejmem?
- Idioctwo, wariactwo, amatorszczyzna. I jak znam życie, będzie teraz szukanie możliwości wycofania się z tej decyzji.
- Ale Krajowej Rady nie można odwołać.
- Prerogatywy tej KRRiT są mniej więcej takie jak moje w diecezji warmińsko-mazurskiej albo niewiele większe. Czy ona będzie odwołana, czy nie będzie odwołana, mediami nie rządzi. Ja pamiętam, jak w latach 90. było sprawozdanie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, to się świat trząsł, to było epicentrum uwagi. Teraz pies z kulawą nogą nie wie, że to ciało zostało.
- Czyli czekamy na to, by Krajowa Rada wycofała się z tej decyzji?
- Ja nie wyobrażam sobie tego, co się stanie, jakie będą reperkusje europejskie, oświadczenia organizacji broniących wolności słowa, jeśli Krajowa Rada się z tego nie wycofa. Ta decyzja była strzałem w kolano.
- Nowoczesnej pomoże to, że nie ma tam Ryszarda Petru jako lidera?
- Nie, myślę, że jest to partia eklektyczna, że to był chwilowy alert polityczny, który sprawił, że się zrodziła. Myślę, że ta partia, choć nikomu źle nie życzę, podzieli los ugrupowania pana Palikota. Choć jest to formacja na dużo wyższym poziomie niż ruch pana, którego wymieniłem.
- Według najnowszego sondażu SLD wchodzi do Sejmu, ale sześć proc. to chyba nie jest wynik zadowalający?
- Trafił pan na faceta, który nie przyszedł do SLD, gdy sojusz poruszał się lotem koszącym do ziemi. Pamiętam czasy chwały i czterdzieści kilka procent poparcia. Więc teraz, kiedy słyszę 6 proc., to nie jest mi radośnie, a smutno.
- Wydawało się, że młode wilczki z partii Razem was zjedzą. I okazuje się, że nie. Co zrobiliście, że pokonaliście Zandberga?
- Po prostu jesteśmy wciąż w lepszej formie, z czego się bardzo cieszę. Ja nikomu źle nie życzę, ale patrząc na partię, której nazwę pan wymienił, to uważam, że to grupa ludzi, która uprawia polityczne juwenalia. Juwenalia przeżywał i pan, i ja, ale z nich się wyrasta.