Wiele rzeczy widzieliśmy już na polskiej prawicy przez ponad 30 lat demokratycznej Polski, ale czwartkowe przygody Porozumienia zapisują osobą kartę burzliwych dziejów tej części sceny politycznej. Adam Bielan i grupa bliskich mu działaczy odkryła, że nad ostatnim kongresie partia nie wybrała swojego prezesa i zgodnie ze statutem nie jest nim Jarosław Gowin, ale zgodnie z wewnętrznymi przepisami, władzę sprawuje Adam Bielan. W tle mamy zmianę zamków w siedzibie partii, festiwal epitetów i wzajemnych oskarżeń. I dwuwładzę w Porozumieniu.
Ludzie Gowina przekonują, że rokosz skończył się, zanim się jeszcze zaczął i w ogóle wszystko gra. Adam Bielan przekonuje, że statut jest bezlitosny i Jarosław Gowin nie ma mandatu demokratycznego do rządzenia. Jak ten bałagan rozumieć?
Wszystko wygląda na w najlepszym razie na próbę rozbicia i osłabienia Porozumienia, a w najgorszym próbę wrogiego przejęcia partii Gowina. Od wyborów parlamentarnych w 2019 r. podobnie jak Solidarna Polska, Porozumienie urosło w siłę i ma w Sejmie wystarczającą ilość posłów, by blokować PiS. Zresztą bardzo chętnie z tej mocy korzystało. Zwłaszcza w okolicach wyborów prezydenckich, które przez upór Jarosława Gowina przełożono wobec widma koronawirusa. Sprawa, choć zakończyła się polubownie, wykopała rowy między koalicjantami i doprowadziła do wściekłości Kaczyńskiego.
Trudno więc nie widzieć w tym jakiejś formy zemsty przy wykorzystaniu niefrasobliwości Porozumienia, które najwyraźniej rzeczywiście nie dopilnowało wyboru prezesa. Na ile będzie ona bolesna? Od dawna mówi się o tym, że Gowin nie może liczyć na wierność swoich działaczy, choć przy okazji koalicyjnego dramatu związanego z wyborami prezydenckimi, stali oni twardo przy swoim liderze. Jak będzie teraz?