„Super Express”: - Jak będzie wyglądała polityka zagraniczna w wykonaniu Jarosława Kaczyńskiego, zakładając że wygra walkę o Pałac Prezydencki?
Paweł Kowal: - Jarosław Kaczyński jest politykiem, który skorzysta z urzędu do aktywnego wpływu na politykę zagraniczną szczególnie w sprawach bezpieczeństwa, w tym bezpieczeństwa energetycznego. Daje gwarancję, że nie ograniczy się do celebry, dekorowania orderami i słynnych żyrandoli. Ma doświadczenie w polityce międzynarodowej choćby z czasów kierowania rządem. Dziś jest chyba najlepiej przygotowanym polskim politykiem do współpracy na forum Unii Europejskiej… Zna Polskę, wie jak wiele mamy do zaproponowania Europie - inaczej niż politycy, którzy uważają, że nasz kraj jest jak brzydka panna bez posagu.
Powiedziałbym, że do tej pory prezes PiS nie kojarzył się z współpracą na forum Unii. Miał raczej złą prasę w tej dziedzinie…
Polityka w Unii Europejskiej, jest sztuką osiągania swoich celów, przy poszanowaniu innych. Każdy polityk, który jest zdecydowany walczyć o cele swojego kraju może być postrzegany jako trudny. Nasze interesy w Europie wymagają polityka twardego, który zarazem pokazał, że jest w stanie zawierać kompromisy z korzyścią dla Polski. Obserwując Kaczyńskiego na spotkaniach w Unii widzę, że traktują go jak kompetentnego, ale wymagającego partnera, który świetnie zna unijne mechanizmy. Wie, kiedy i gdzie trzeba przycisnąć, kiedy odpuścić. W Unii zachowuje się jak doświadczony mechanik w warsztacie. Podam przykład. Angela Merkel przyznała Kaczyńskiemu rację uznając, że sprawa polskiego eksportu do Rosji jest problem całej Unii. Przez trzy lata rządów Donald Tusk nie osiągnął podobnego sukcesu. I choć szczyci się poprawieniem stosunków z Berlinem, to nie wskazałby podobnego przykładu, jak poparcie naszego stanowiska przez niemiecką kanclerz.
W czasach rządów PiS prezesa postrzegano jednak jako niemal solowego gracza w Unii. W UE skuteczne są działania wspólne.
Zwróćmy uwagę, że za słowami o wspólnej polityce, często kryje się faktyczna realizacja interesów narodowych. Wspólne działanie Unii leży w interesie Polski, ale nie w oderwaniu od interesów poszczególnych krajów. Realizowanie celów ważnych wyłącznie dla największych państw będzie oznaczało koniec Unii Europejskiej. I temu Jarosław Kaczyński zawsze się sprzeciwiał. Ale w takim podejściu do sprawy może liczyć na znaczących partnerów z naszej rodziny politycznej w PE – czeską prawicę i Torysów, którzy akurat obejmują władzę w Wielkiej Brytanii.
Prezes PiS lubi podkreślać, że Polska powinna twardo stawiać nasze cele w UE. W jego programie wyborczym mówi jednak o wspieraniu solidarności państw Unii. Czy to się nie kłóci?
Nie ma tu żadnej sprzeczności. Kluczem jest konsekwencja i ustalenie stanowiska z innymi. W przypadkach takich jak powódź czy kryzys ekonomiczny podstawową zasadą powinna być polityka solidarności. Dla nas jest ważna choćby w kontekście energetycznym. Lech Kaczyński zabiegał o to, by była zawarta w Traktacie Lizbońskim. Ta zasada nie może służyć wyłącznie interesom konkretnych państw, ale tworzyć normę, w której silniejsze kraje pomagają tym słabszym. Polska korzystała z tych rozwiązań. Dziś powinna być współkreatorem tej polityki i ujmować się za państwami, które mają jakiś problem.
Państwa, które twardo stawiają na swój interes, chcą raczej ograniczania polityki solidarności.
Słowa „twardo” jest świetne do określania na ile ugotowało się jajko, w polityce zaś, gdyż wielu się go obawia, można próbować je zastąpić innym a dojść do tego samego celu. Ważna jest współodpowiedzialność. I Polska nie powinna być w ramach Unii wyłącznie petentem. Powinniśmy grać w pierwszej lidze. Odpowiadać za przyszłość i sprawy jak Niemcy, Francja czy Wielka Brytania; powinny one wiedzieć, że mogą liczyć na nasz kraj w trudnych sytuacjach, które spotkają Unię Europejską. I jeżeli nie Polska, to kto będzie naciskał na politykę solidarności w ramach UE? I tu w ramach polityki europejskiej widać chyba największą różnicę między kandydatem PiS i Platformy. Kaczyński wie, że nikt za nas tego nie zrobi. Dlatego, jest jednym z najbardziej prosolidarnościowych polityków w Europie.
W programie wyborczym i w kampanii prezesa sprawa polityki wschodniej nie zajmuje już tak dużo miejsca jak przed laty. Czy związane jest to z krytyką osiągnięć braci Kaczyńskich na tym polu?
Nic tu się nie zmieniło. Kaczyński rozumie, że postulat rozszerzenia UE o Ukrainę, to nie jest realizacja jakiejś fanaberii Kijowa, ale interes Unii i Polski. Gdybyśmy zgodzili się na zamrożenie obecnych granic UE, to sprowadzilibyśmy kilka regionów naszego kraju do roli zajezdni tramwajowej Europy. W naszym interesie jest pogłębianie kontaktów ze Wschodem. Polski rząd nie może skazywać naszych rodaków z Podkarpacia, Podlasia i Lubelszczyzny na życie w cieniu muru Unii Europejskiej, gdzie kończy się przyzwoita infrastruktura, dobre szkolnictwo, nowoczesne rolnictwo.
Polityka Wschodnia to też Rosja. Czy Kaczyński, oprócz wystąpienia do Rosjan, może oznaczać zmianę?
Prawda jest taka, że w ostatnim czasie to Rosja się zmienia, a nie polska polityka wobec niej. I powinniśmy na to reagować. Za polityką Warszawy wobec Moskwy zawsze stała dobra wola. Polegała na tym, że gdy cokolwiek tam się zmieni, to my to zauważymy. Jedynym polskim politykiem, który po tragedii smoleńskiej zwrócił się do Rosjan był Jarosław Kaczyński. On rozumie, że to jest sprawa ważna w dłuższej perspektywie i nie można jej postrzegać w odniesieniu do tej, czy innej ekipy rządzącej. Powinniśmy być zarazem realistyczni i widzieć, że jest to jednak jeszcze długa droga. Zauważajmy jednak także poparcie Kaczyńskiego dla unijnego programu modernizacji Rosji.
W ciągu ostatniego roku pojawiły się sceptyczne głosy co do tak bliskich związków Polski z USA. Jak kształtowałby te stosunki Kaczyński, gdyby został prezydentem?
Nasze relacje ze Stanami na pewno wymagają ponownego przejrzenia i analizy. Politycy mają łatwość krytykowania tych stosunków, ale trzeba przyznać, że sygnały płynące z Waszyngtonu nie były w ostatnim czasie satysfakcjonujące. Sojusz z USA jest jednak wciąż jednym z najbardziej efektywnych i skutecznych jakie Polska miała w historii. Jarosław Kaczyński nie kieruje się w sprawach zagranicznych emocjami, ale konkretnym rachunkiem. I na pewno znajdzie odpowiedni sposób na odnowienie tych relacji.
Bronisław Komorowski zadeklarował już wyjście polskich wojsk z Afganistanu. Jak Jarosław Kaczyński patrzyłby na kolejne misje naszych wojsk za granicą?
Politycy PO sami jeszcze niedawno zwiększyli naszą obecność w Afganistanie. Co więcej, m.in. po to likwidowali nasze misje pokojowe na Wzgórzach Golan czy w Libanie. Misje, które były bezpieczniejsze, opłacane przez ONZ i dobrze służyły naszym relacjom w tych częściach świata. Symptomatyczne jest to, że marszałek Komorowski po obietnicach składanych w kontekście zamachów na naszych żołnierzy w Afganistanie, w wyborach właśnie w bazach wojskowych poniósł porażkę. Ci, którzy są na miejscu, najlepiej ocenili więc ten sposób załatwiania sprawy. Podobnie oceniają składanie deklaracji o powrocie w kontekście zamachów nawet eksperci, którzy chwalą PO. Przewrotność obietnic PO polega na tym, że nikt nie twierdził, że Polska będzie tam na wieki. Ta misja musi się skończyć. W odróżnieniu od Iraku, ma jednak charakter NATO-wski. Powinniśmy więc nasze stanowisko ustalać z sojusznikami, jeśli chcemy by oni swoje, może kiedyś w naszej obronie ustalali z nami. Naszą obecność militarną powinniśmy też stopniowo zmniejszać, ale koncentrując się na odbudowie tego kraju.
Dlaczego Jarosław Kaczyński tak bardzo podnosi kwestię wejścia Polski do grupy G20?
Wielu analityków podkreśla, że właśnie G20 stanie się wkrótce forum, na którym będą zapadały najważniejsze ustalenia polityczne w skali globalnej. Źle, że rząd Donalda Tuska to odpuścił. Źle, że nas tam nie ma. A powinniśmy się tam znaleźć ze względów prestiżowych, ale także faktycznych. Polska jest jednym z 20 najlepiej rozwiniętych krajów na świecie. Dane statystyczne pokazują nawet, że bywamy plasowani wyżej niż na 20 miejscu.