Jeśli chodzi o najnowszą historię Polski, zwłaszcza "historycy IPN", ale także prawicowi politycy i liczni publicyści zarówno zwykli, jak i "katoliccy", zrobili ludziom kisiel z mózgu - że kazamaty, że ocet, że zdrada narodowa. Na pytanie więc, dlaczego "Niezbędnik" powoduje na prawicy aż taką gorączkę, odpowiadam: bo zawiera informacje, o których od 20 z górą lat z rozmysłem, intencjonalnie się nie pisze, które się zakłamuje, pomija lub - czyniąc dziwaczne wygibasy - udaje, że nie miały miejsca. Na przykład gdy przychodzi kolejna rocznica kapitulacji Trzeciej Rzeszy, to prawicowa Polska z pożałowania godnym zapałem próbuje przykleić się do grona zwycięzców z Zachodu, gdy tymczasem ludowe Wojsko Polskie, jedyna oprócz Armii Czerwonej formacja, która w zdobytym Berlinie zatknęła swój sztandar, wkroczyła tam od Wschodu. Środowiskom prawicowym ten sztandar sprawia dziś kłopot, najchętniej by ten fakt wymazali z księgi dziejów. Podobnie, jak niepodważalne osiągnięcia Polski Ludowej w sferze socjalnej, kulturalnej i uprzemysłowienia zacofanego przed wojną kraju.
Otóż "Niezbędnik" to dowód, że lewica nie zamierza dłużej być pasywna w walce o przyszłość Polski. Tak właśnie - walka o pamięć historyczną w gruncie rzeczy jest walką o przyszłość. Jeśli bowiem prawica bezkarnie załga PRL, to łatwiej jej jest zaprowadzać własne porządki - choćby odbierać przywileje socjalne, które tamta Polska ze sobą niosła. Na przykład powszechną bezpłatną służbę zdrowia, bezpłatną edukację czy pracę dla każdego. To dzisiaj brzmi jak bajka, to może obudzić marzenia, a marzenia prostych ludzi mogą być groźne dla prawicy. Lepiej więc, żeby nie pamiętali, że nawet robotnicy Stoczni Gdańskiej walczyli z władzą pod hasłem "Socjalizm tak, wypaczenia nie".
Mówi się, że to było zakłamane państwo. Gdy czytam współczesne publikacje na tematy historyczne, często dochodzę do wniosku, że ta dziedzina ciągle obrasta talentami. Dlatego na koniec zacytuję kogoś poza wszelkimi podejrzeniami - prof. Andrzeja Walickiego, uczonego wielkiej miary, historyka idei, którego w żaden sposób nie da się zakwalifikować do żadnej z politycznych stron sporu. W listopadzie 2002 r. zanotował: "Hurtowe potraktowanie okresu PRL jako czarnej dziury skutecznie odcięło młode pokolenie Polaków od niedawnej przeszłości, zrywając łańcuch pokoleń, co jest przecież istotą ciągłości życia narodowego, i rodząc kuriozalne wręcz niezrozumienie realnych dylematów, przed którymi stała starsza część społeczeństwa. Po drugie, zawłaszczenie pojęcia patriotyzm przez tzw. obóz postsolidarnościowy zrodziło tendencje do utożsamiania elity narodu ze stowarzyszeniem skłóconych kombatantów, legitymując jednocześnie piętnowanie krytyków tego stowarzyszenia mianem postkomunistów lub metrykalnych tylko Polaków".