Gdzie biją Żydów?
Niemiecki antysemityzm ma się świetnie. Nie tylko wśród jakiś tam przyjezdnych Palestyńczyków, Egipcjan, czy innych nacji, które mają z Żydami na pieńku. Wśród Niemców. I jakoś niemieccy europosłowie nie wywlekają sprawy na forum międzynarodowe, filmowcy nie kręcą o tym filmów, a artyści nie plują publicznie na swój kraj. Problem widzą, ale wiedzą, że swoje problemy rozwiązuje się samemu. A u nas?
Niemiecki piosenkarz Gil Ofarim miał na sobie naszyjnik w postaci gwiazdy Dawida, co nieco rozdrażniło obsługę hotelu w Lipsku, w którym próbował się zameldować, i musiał poszukać spania gdzie indziej. Oczywiście wybuchła afera, bo muzyk jest dość znany. Teraz będzie jeszcze bardziej, Gil się polansuje, sieć hotelowa pokaja i zapewne wpłaci coś na organizacje żydowskie, politycy przeproszą. Ale na pewno nie znajdzie się taki polityk, taki europoseł, który prosiłby Komisję Europejską, jakieś zagraniczne trybunały lub organizacje międzynarodowe o pomoc w tej sprawie. Przecież to byłaby zdrada stanu.
Dlatego w sumie o obecnym antysemityzmie w Niemczech mało się dziś na świecie mówi, a jest o czym. W 2020 r. doszło do ponad 2 tys. antysemickich „incydentów”, z czego ponad 50 było związane z przemocą. Na problem w osobliwej formie zwracał uwagę niedawny raport komisji z USA zajmującej się antysemityzmem w Europie. Z raportu wynika, że szczególny problem jest w Polsce, a w Niemczech to przede wszystkim kwestia islamizmu. Tyle że w Niemczech tylko mała część z tych ataków była efektem działań islamistów, większość to robota białych Niemców, aryjczyków, jak o sobie kiedyś mawiali.
Z kolei wiecie, ile wynosi liczba dowiedzionych ataków, przemocy fizycznej o podłożu antysemickim w Polsce w 2020 r.? Nie znajdziecie takiej statystyki. Dlaczego? Pewnie dlatego, że ta liczba wynosi zero albo kilka. W przypadku Niemiec oprzeć się można na atakach, zamachach, podpaleniu synagogi, pobiciach. W przypadku Polski na „subiektywnych odczuciach”, a przede wszystkim na informacjach na temat Polski przekazywanej za granicą przez naszych dziennikarzy, europosłów oraz fantazjach żądnych zagranicznych nagród filmowców i pisarzy. W niemieckiej kulturze problem choćby własnego neonazizmu niemal nie istnieje, może mówią o nim niemieckie media, ale na pewno nie europosłowie. Sprawę się albo załatwia u siebie, między swoimi, albo zamiata pod dywan. Tym łatwiej, że tuż za wschodnią granicą mieszkają Polacy, którzy za Oscara, literackiego Nobla lub parę euro wkrótce sami dowiodą, że Hitler, Himmler i Goebbels byli rodem z Białegostoku, a pierwsze obozy koncentracyjne zostały zbudowane przez Mieszka I wkrótce po chrzcie Polski.