"Super Express": - PiS ogłosiło, że poda reformę emerytalną do Trybunału Konstytucyjnego. Nie boi się pan, że w wypadku tak pośpiesznie wprowadzanej reformy doszło do uchybień i TK je wykryje?
Andrzej Halicki: - Nie sądzę, żeby była jakakolwiek merytoryczna podstawa, aby tę ustawę podważyć za pomocą konstytucji. Ale oczywiście każda partia ma prawo skorzystać z takiej drogi po to, żeby mieć pewność, że wszystko jest w porządku.
- Nie zmienia to faktu, że ta reforma rodziła się w bólach i w wielkim zamieszaniu.
- Które wynikało z zupełnie innych przyczyn. Opozycja i część związkowców negowali samą istotę tej reformy. Tylko że naprawdę wątpię, aby w Polsce istniało jakiekolwiek poważne ugrupowanie, które nie widziałoby konieczności przeprowadzenia zmian w sektorze emerytalnym. Dlatego tak głośne protesty PiS rozpatruję w kategoriach zabiegów retorycznych. Są opozycją, więc krytykują.
- Krytykują również związkowcy, którzy raczej nie zostali "docenieni" przez rząd przy okazji tej sprawy.
- Myślę, że mimo wszystko jednak zostali docenieni w tych rozmowach. Bo chociażby fakt, że związki zawodowe brały udział w ostatnich negocjacjach w Pałacu Prezydenckim, świadczy, że zostały potraktowane jak poważne podmioty opinii publicznej.
- Tylko co wynika z takiego zaproszenia do Pałacu? Później i tak wprowadzacie reformę w niespecjalnie zmienionej formie, na dodatek w dużym pośpiechu. Aż warto przytoczyć stare ludowe powiedzenie: "Co nagle, to po diable".
- Ale przecież rozmowy o reformie emerytalnej trwają już od lat! Wszystkie ostatnie ekipy rządowe - poczynając od lewicy - chciały zmian w tym sektorze. Nam po prostu udało się przejść ze sfery gadania do działania. A że do tego doszedł sprawny i szybki proces legislacyjny? Trudno mieć o to do nas pretensje.
- Pretensje można mieć chyba za to, że ceną za "sprawny i szybki proces legislacyjny" było niesłuchanie głosów z zewnątrz.
- Nie można powiedzieć, że nikogo nie słuchaliśmy. Przeprowadzono bardzo dużo rozmów na temat tej reformy, i to z różnorodnymi środowiskami. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na największe nieporozumienie związane z tą reformą. Wszyscy mówią o niej tak, jakby jej apokaliptyczne skutki miały się pojawić wraz z jej podpisaniem. A przecież jest ona rozłożona na naprawdę długi czas, a przez to jest szalenie elastyczna i bardzo łagodnie wprowadzana. Gwarantuje bardzo duże pole manewru.
- A mimo to PiS ogłasza, że jak dojdzie do władzy, to jedną z pierwszych rzeczy, które zrobi, będzie wyrzucenie tej reformy do kosza.
- Nie obawiam się tego scenariusza, bo PiS popsułoby wtedy sytuację budżetową i coś, o czym samo mówiło, że jest niezbędne. Wątpię by PiS było tak nieodpowiedzialne.
- Załóżmy jednak, że po dojściu do władzy zastosują ideę: "Czyny, nie słowa". I cała ustawa zostanie skasowana.
- Powtórzę - mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, bo byłby to fatalny krok do tyłu, z katastroficznymi skutkami dla budżetu państwa.
- Nie boi się pan, że PiS, grając ostro w tej sprawie, będzie zyskiwało w sondażach, a wy stracicie?
- Gdyby ta myśl miała rządzić naszym myśleniem, to czułbym się z tym bardzo źle. Nie miałbym satysfakcji z wykonywania funkcji publicznych, gdyby moje ugrupowanie tylko dlatego, że pojawiają się silne, radykalne i demagogiczne głosy z opozycji - która w tej sprawie jest szalenie niemerytoryczna - rezygnowało z ważnych i odpowiedzialnych działań.
- Tylko że ta retoryka może wynieść do władzy pana przeciwników politycznych.
- Zawsze w ciężkich sytuacjach do głosu dochodzą populiści ze swoimi prostymi receptami i czarno-białym światem. Ten jest winny, jego się pociągnie do odpowiedzialności i już wszystkie problemy się rozwiązują. Tylko że z tego krzyku i myślenia wynika bardzo małych konstruktywnych przedsięwzięć. A Polska i Polacy nie mają na to czasu.
Andrzej Halicki
Poseł Platformy Obywatelskiej