Po dymisji wiceministra Łukasza Piebiaka rząd i politycy PiS ogłosili, że „to zamyka sprawę”. Ledwo to ogłosili, otworzyły się kolejne drzwi z których wystawał kolejny ekspert ministerstwa, Jakub Iwaniec. Pan Iwaniec zajmował się „doj… Markiewiczowi, alimenciarzowi z Iustitii”. Doceniam rycerską troskę o pokrzywdzone kobiety, ale mam dziwne wrażenie, że powinno się to robić nieco inaczej…
Po ujawnieniu dowodów na rycerskość pana Iwańca trzeba było odwołać go z ministerstwa. I, jak się państwo domyślają ogłoszono, że odejście pana Iwańca „zamyka sprawę”.
Po czym Onet zapowiedział kolejne publikacje.
Już po pierwszej publikacji Onetu oczy wszystkich obserwatorów życia politycznego zwróciły się z oczekiwaniem na ministra Zbigniewa Ziobrę. To jego zaufany człowiek, to w jego resorcie była afera. To on powinien wyjść i wytłumaczyć, czym w godzinach pracy zajmowali się jego podwładni. I powiedzieć, kto jest owym „hersztem” na czele żołnierzy.
Minister Ziobro odetkał się na sekundę po dwóch dniach i stwierdził, że „od razu jak się dowiedział o sprawie to zareagował”.
Tak, zareagował. Dowiedział się o sprawie i zapadł w milczenie. Choć przecież to właśnie on powinien wyjść i trzepnąć drzwiami najmocniej. Jeżeli tego nie zrobi, skończy się to wszystko jak to zwykle kończy się w PiS. Wyjdzie Jarosław Kaczyński i trzepnie tak, żeby nic mu już na pewno nie wystawało.
Dziwię się temu milczeniu ministra, bo Zbigniew Ziobro, mówiąc bardzo ogólnie, nie ma zbyt wielu fanów w Prawie i Sprawiedliwości. Jest tam cały zastęp polityków uważających, że należy się go z rządu pozbyć. Nie brak takich, którzy będą sugerowali szefowi PiS, że to świetna okazja. I że którymi drzwiami teraz by nie trzepnął, to z każdych kolejnych będzie i tak wystawał Ziobro. I że to nie w drzwiach i samochodzie leży problem...