"Super Express": - Na ile pan ocenia szanse, że spotkania Donalda Tuska z najważniejszymi politykami UE przyniosą Polsce wymierny skutek w postaci dużych pieniędzy z budżetu?
Paweł Zalewski: - Każda dobrze wykonana i konsekwentnie przeprowadzona praca przynosi efekty. Uważam, że jest polityczna przestrzeń dla uzyskania tego pułapu finansowego, o którym mówił premier.
- Chodzi o 300 mld zł czy 400 mld, bo premier mówił o tych kwotach?
- 300 mld wydaje się niezagrożone. Całkiem realne jest też 400 mld, ale pamiętajmy, że mówimy tu o pakiecie - te środki są podzielone na różne linie budżetowe.
- Tyle że do tej pory te "pakietowe" zapowiedzi premiera to była kwota 480 mld zł. Premier więc wyraźnie wycofuje się z wcześniejszych zapowiedzi.
- To, co jest wiążące, to obietnica Platformy z kampanii wyborczej, w której mówiliśmy w sumie o 300 mld zł.
- Czyli te 300 mld to nie były pieniądze na Fundusz Spójności, tak jak myślała opinia publiczna?
- Było tu sporo nieporozumienia, ale jeśli cofniemy się do spotów wyborczych, to jest tam mowa o 300 mld z Unii. Teraz mówimy o 400 mld i to jest cel, o który walczy premier Tusk. Nie wykluczam, że przy bardzo dobrej koniunkturze będzie to jeszcze więcej.
- Wierzy pan w dobrą koniunkturę? Jak się posłucha polityków z krajów, które są płatnikami netto, to nie wieje stamtąd optymizmem.
- Sytuacja jest dziś następująca: każdy z krajów ma swoje problemy wewnętrzne i politycy chcą rozwiązywać te problemy poprzez drastyczne cięcia i dyscyplinę budżetową. To nastrój, w którym rozmawiamy o tym budżecie.
- Czyli atmosfera nie sprzyja Polsce?
- Atmosfera nie jest sprzyjająca. Dlatego Polska jako lider krajów "przyjaciół spójności" musiała przedstawić argumentację na rzecz niezmniejszania budżetu unijnego. Trzeba pokazać, jak środki unijne stymulują rozwój krajów, które je otrzymują i jak każde euro przekazane krajom biedniejszym wraca z zyskiem do płatników netto. To udało się zrobić i tych argumentów będziemy używać w negocjacjach. Nie mniej ważne będzie, żeby wokół tych argumentów utrzymać koalicję państw, które są zainteresowane jak najbardziej solidarnym budżetem.
- Mamy jednak największych płatników - Niemcy i Wielką Brytanię, które między sobą dogadują się co do cięć w unijnym budżecie i nasza argumentacja najwyraźniej ich nie przekonuje.
- Premier Cameron i kanclerz Merkel są motywowani sytuacją wewnętrzną. W Wlk. Brytanii występują silne nastroje antyeuropejskie, myśli się o szerszych perspektywach gospodarczych niż jedynie UE i trudno o solidaryzm europejski. Dlatego Cameron prowadzi taką a nie inną politykę.
- W Niemczech w ludziach też coraz mniej entuzjazmu dla solidarności europejskiej.
- Oczywiście, Angela Merkel musi brać pod uwagę to, że jej społeczeństwo jest niechętne kolejnemu dokładaniu do się innych krajów i dlatego musi popierać cięcia w unijnym budżecie. Tym bardziej że wkrótce czekają ją wybory. Niemniej Berlin ze względu na swoje interesy w UE nie myśli o partykularnych interesach, jak Londyn. Niemcy wiedzą, że powodzenie projektu europejskiego jest kluczowe dla ich powodzenia gospodarczego. Jest jednak rozdarcie wewnętrzne, które my będziemy się starali wykorzystać.
- Tyle że Merkel na pewno nie zgodzi się na budżet zaproponowany przez KE. Możliwe, że bliżej jej do stanowiska Camerona, by ciąć, ile się da.
- Na pewno Niemcy będą dążyły do obniżenia unijnego budżetu, ale per saldo staną pomiędzy nami a Wlk. Brytanią. Dlatego mimo cięć możemy wcale tak dużo nie stracić.
Paweł Zalewski
Europoseł PO