"Super Express": - W Elblągu 53-letnia kobieta próbowała popełnić samobójstwo, bo ZUS nie chciał uznać, że po poważnej operacji przepukliny nie może w pełni wykonywać zawodu sprzątaczki.
Barbara Bartuś: - Bieda tworzy dramatyczne przypadki i niektóre decyzje ZUS faktycznie dramatyzm eskalują. Na bardzo różnych płaszczyznach. Np. wówczas, gdy małżeństwo emerytów odebrało sobie życie, bo nie byli w stanie spłacać zaciągniętego kredytu i na poczet długów ZUS zabrał im połowę emerytury, wpędzając ich w jeszcze większe kłopoty. Bezskutecznie staram się, żeby parlament zakazał odbierania emerytur w tak dużym zakresie, aby przynajmniej tu uniknąć dramatów.
- Skąd taka bezduszność ZUS?
- Chciałabym stanąć trochę w jego obronie. Oczywiście urzędnicy ZUS nieraz podejmują wiele niezrozumiałych decyzji. Ale pamiętajmy, że ta instytucja działa w ramach często bezsensownego prawa, za którego stanowienie nie odpowiada. Urzędnicy, chcąc nie chcąc, muszą się do niego stosować.
- Ale nie zawsze jedynie głupie prawo decyduje o odmowie uznania kogoś za niezdolnego do pracy.
- Oczywiście. Na orzecznictwo składa się kilka elementów - z jednej strony polityka państwa, z drugiej samego ZUS oraz nie mniej ważny czynnik lekarski.
- Zacznijmy od lekarzy, od których bezpośredniej decyzji zależy najwięcej.
- To bardzo różnorodne środowisko. Z jednej strony mamy lekarzy patrzących przede wszystkim na dobro osoby, o której orzekają. Są też tacy, którym jest wszystko jedno i wbrew obiektywnym przesłankom wysyłają ludzi do pracy, wykazując się dużą arogancją. Od tej arogancji zaczyna się właśnie wiele ludzkich dramatów.
- Arogancja wynika z jakichś wytycznych, przekazanych przez ZUS?
- Czasami się nimi kierują. Sam ZUS ma interes w tym, żeby cofać orzeczenia o częściowej lub pełnej niezdolności do pracy lub zabrać część zwolnienia chorobowego, za które właśnie ZUS płaci. W ten sposób może się wykazać przed sobą, parlamentem czy rządem, że prowadzi racjonalną politykę finansową i dzielnie weryfikuje zasadność przyznanych świadczeń, które budżet sporo kosztują.
- W latach 90. z braku lepszych pomysłów na to, co zrobić z pracownikami zwalnianymi z wielkich zakładów, masowo wysyłano ich na często nieuzasadnione renty. Dziś ludzkie dramaty są ponurym żniwem tej polityki państwa?
- Absolutnie. Wprowadziło to wiele problemów. Taka polityka stworzyła choćby przeświadczenie, że renta, ze względu na jej wysokość, jest dodatkowym dochodem. Jeżeli jednak traktowalibyśmy ją jako zastąpienie pensji przy niezdolności do pracy, wtedy lekarze orzecznicy być może wiedzieliby, że skoro człowiek nie może pracować, musi otrzymywać świadczenie.
- Mamy więc nadreprezentację osób na rentach. Dlatego, jak głoszą pewne teorie spiskowe, istnieją limity na renty i orzeczenia o częściowej lub pełnej niezdolności do pracy?
- Nie wiem, czy taki limit istnieje, ale jest pewne obiektywne ograniczenie związane z tym, że budżet przeznaczony na wypłaty rent nie jest przecież skarbonką bez dna. Na pewno nikt do funduszu rentowego dopłacać nie chce.
- Oszczędnościami na rentach ktoś w ZUS może się kierować przy orzecznictwie?
- Nic nie wiem, żeby takie wytyczne w ZUS były, ale nie wykluczałabym takiej sytuacji.
- Orzeczenie niezdolności do pracy można uzyskać, kiedy nie ma możliwości przekwalifikowania pracownika. A przekwalifikować można w zasadzie każdego. Ktoś bez ręki może przecież wykonywać różne prace fizyczne.
- Faktycznie, te przepisy dają pole do bardzo szerokiej interpretacji, a ta zależy od dobrej lub złej woli lekarza orzekającego. Te przepisy warto doprecyzować, aby ukrócić pewną dowolność i arbitralność decyzji. Pamiętajmy, że od tej pierwszej decyzji, nawet przy odwołaniu od niej, zależy dalsze postępowanie ZUS przy przyznawaniu rent.
Barbara Bartuś
Posłanka PiS. Była pracownica ZUS