"Super Express": - Belgia jest jednym z nielicznych krajów, w których udział w wyborach jest obowiązkowy. Jak się to sprawdza w praktyce?
Bart Brinckman: - Obowiązek funkcjonuje tylko u nas, w Grecji i Luksemburgu. Łatwo zauważyć, że niekoniecznie jest to gwarancja wysokiej jakości. Nie sądzę, by świadomość polityczna naszego bądź greckiego społeczeństwa była wyższa niż niemieckiego czy francuskiego. Oczywiście lepiej, gdy frekwencja jest wysoka. Uważam jednak, że dla demokracji może być lepiej, gdy mniejsza, ale bardziej świadoma grupa odda swój głos, niż gdy głosują wszyscy, ale bez głębszego namysłu bądź wiedzy.
- Skąd pomysł, by udział w wyborach był obowiązkiem a nie prawem obywateli?
- Wprowadzono go do konstytucji pod koniec XIX wieku. Był to pomysł socjalistów, którzy chcieli upowszechnić ideę demokracji wśród najmniej wykształconych i najbiedniejszych warstw społecznych. Zapewniało im to też znaczne poszerzenie bazy wyborczej. Przed ponad 100 laty miało to swoje uzasadnienie. Pracodawcy często próbowali zablokować możliwość udziału w wyborach robotnikom. Bywało, że absencję usiłował wymusić Kościół katolicki. Dziś, oprócz tradycji, trudno znaleźć powód utrzymywania tego przepisu.
- W kilku poprzednich elekcjach pojawił się postulat jego likwidacji
- Zgłaszali go liberałowie, choć obecnie ze względu na kryzys sprawa zeszła na dalszy plan. Przeciwnicy obowiązku podkreślają, że czasy się zmieniły i udział w wyborach powinien być świadomym aktem. Politycy powinni się nieco wysilić, by zachęcić do głosowania. Tak jak w Holandii, gdzie duża część kampanii polega na zachęcaniu do głosowania.
- Zwolennicy "napędzania" frekwencji podkreślają, że daje to władzy prawdziwy mandat do sprawowania rządów.
- Z jednej strony tak. Z drugiej strony, czy Sarkozy i Merkel nie mają prawdziwego mandatu? Co więcej, wszystkie badania pokazują, że poglądy polityczne tych, którzy zostaliby w domach, rozkładałyby się niemal tak samo jak tych, którzy poszli do urn. Nie miałoby to zatem realnego wpływu na wyniki wyborów.
- Z tego, co wiem, kary za niepojawienie sie przy urnie nie są jednak wysokie
- Istotnie, nie przekraczają zazwyczaj 50 euro, choć bywają wyższe. Jeżeli kogoś to przestraszy, to raczej ludzi naprawdę młodych, którzy dopiero zaczęli samodzielne życie. Co więcej od kilku lat w Belgii w wyraźny sposób odchodzi się od egzekwowania tych kar. Mimo to frekwencja utrzymuje się na poziomie 90 proc. Wygląda na to, że obowiązek po prostu wszedł ludziom w krew. Narzekają na niego, ale i tak idą głosować.
Bart Brinckman
Publicysta, szef działu krajowego belgijskiego dziennika "De Standard"