Już dziś wiadomo jednak, że "infoaferę" nakręcili nie szeregowi urzędnicy, ale ci postawieni w ministerialnych hierarchiach bardzo wysoko. A kiedy rak korupcji toczy takie kręgi, zasadne jest pytanie, jak to się stało, że gigantyczne przekręty, które robiono pod nosami ministrów, uszły ich uwagi. Warto by na tę i inne wątpliwości odpowiedzieć. Pojawia się tu pytanie o polityczną odpowiedzialność, której nie zbada prokuratura, a nawet jeśli, to niewiele będzie mogła zrobić. Na niektóre nieprawidłowości i zaniedbania po prostu nie ma paragrafów.
Zobacz też: Beata Sawicka chce... zwrotu łapówki!
Dla jasności i przejrzystości życia publicznego trzeba więc powołać sejmową komisję śledczą, by platformerską politykę wypalania gorącym żelazem wprowadzić w końcu w życie i wszystkich zamieszanych w proceder wskazać i napiętnować. Tak, tak, słyszę już zarzuty, że komisja śledcza to skompromitowana instytucja. Owszem, niejedno takie gremium zrobiło z tego konstytucyjnego organu cyrk, ale przecież nawet wśród politycznych awantur czegoś nowego o bulwersujących aferach się dowiadywaliśmy.
Poza tym jeśli w tym wypadku sejmowa komisja śledcza nie ma racji bytu, to kiedy ma? Jeśli skala korupcji rzeczywiście jest tak duża, jak sugeruje CBA, to zbadanie ewentualnych politycznych powiązań, potwierdzenie lub zaprzeczenie istnienia jakiejś grupy trzymającej władzę jest wystarczającym powodem, żeby komisję powołać. A jeśli za tym wszystkim stał jakiś capo di tutti capi, chciałbym poznać jego imię i nazwisko. Komisja śledcza daje nadzieję, że moja ciekawość zostanie zaspokojona.