Igor Zalewski, jak przystało na praworządnego obywatela Unii Europejskiej, na wakacje we Włoszech przygotował wszystkie niezbędne dokumenty, ale okazuje się, że mimo pandemii i wzrostu zakażeń w całej Europie nikt specjalnie formalnościami się nie przejmuje. "Okazało się, że pies z kulawą nogą nie był zainteresowany naszymi zaświadczeniami, testami i wydrukami" - pisze Igor Zalewski. "Nikt nie chciał zobaczyć naszych paszportów covidowych i testu syna, który kosztował nas 160 złotych (dodatkowo płatne zaświadczenie w języku angielskim)" - dodaje". Fikcja formalności? Czytajcie cały felieton Igora Zalewskiego
Fikcja formalności
Ponieważ trzecia fala minęła, a czwarta jeszcze nie nadeszła, postanowiliśmy ruszyć się z Polski. Wybór padł na Italię, ponieważ - jak stwierdził Henryk Sienkiewicz – każdy ma dwie ojczyzny: swoja własną i Wochy. A tak naprawdę nasza koleżanka bardzo tanio wynajęła nam swoje mieszkanie w Trieście.
Bardzo nas ciekawiło, jak funkcjonują w Europie epidemiczne przepisy. Pogrzebaliśmy trochę i okazało się, że musimy wykonać sporo pracy. Jako że nocowaliśmy w Czechach, byliśmy zobowiązani do wypełnienia specjalnego formularza. Trzeba było też formularz wydrukować i mieć przy sobie na wypadek kontroli. Podobnie formalności należało wykonać we włoskim systemie rejestracyjnym. W dodatku musieliśmy wykonać test na covid naszemu dzieciakowi, bo tylko jego negatywny wynik czynił z niego osobę pożądaną w obcych krajach. My zaś uzbroiliśmy się w „paszporty covidowe”, czyli elektroniczne zaświadczenia o szczepieniach. Wszystko to kosztowało nas nieco czasu i pieniędzy, ale byliśmy gotowi, by wyruszyć w drogę.
Okazało się, że pies z kulawą nogą nie był zainteresowany naszymi zaświadczeniami, testami i wydrukami. No dobra - na granicy z Austrią wystąpiło małe spiętrzenie, bo jacyś mundurowi zatrzymywali samochody. Podnieceni sięgnęliśmy po teczkę z papierami oraz smartfony z aplikacjami, ale policjant spytał tylko dokąd jedziemy i machnął ręką, żeby jechać dalej. Słowenia w ogóle nas nie zauważyła, a granicy Włoch z kolei nie zauważyliśmy my. Nie było zasieków i kontroli. Nikt nie chciał zobaczyć naszych paszportów covidowych i testu syna, który kosztował nas 160 złotych (dodatkowo płatne zaświadczenie w języku angielskim).
Szczerze mówiąc nieco byliśmy rozczarowani, że wszystkie nasze przygotowania poszły na marne. Zresztą chyba nie tylko nasze. Tu we Włoszech liczba zachorowań rośnie gwałtownie, ale na razie panuje niepisana umowa, że w wakacje zapominamy o problemach.