"Super Express": - Po katastrofie smoleńskiej pojawiła się opinia, że wynikała ona ze słabości państwa.
Prof. Zdzisław Krasnodębski: - Byłem sceptycznie nastawiony do jakości państwa, ale dopiero ta katastrofa uświadomiła mi jego fatalny stan. Podobnie z powodzią. Chodzi o słabość analityczną, organizacyjną i nieumiejętność przewidywania. I to przekłada się na wiele sfer życia. Polscy przywódcy, niezależnie od bezpośrednich przyczyn tragedii, nie powinni latać takimi samolotami. Dowiadujemy się, że pilotów nie ćwiczono, bo nie mieli dostępu do symulatorów. Problem słabości, choćby służb dyplomatycznych, pojawił się jednak wcześniej. W polskiej polityce były rozgrywane, a nawet kreowane przez kilka państw wewnętrzne konflikty. I nie myślę tu tylko o Rosji. W pełni na to przyzwalano. Oddanie śledztwa całkowicie w rosyjskie ręce podkreśliło tylko bezsilność państwa. Pojawił się pogląd, że katastrofa była dla nas "narodowym poniżeniem". Poseł Kowal powiedział, że w Smoleńsku runął majestat Rzeczpospolitej. I wszystko to, co działo się później, tylko to potwierdzało. Polacy nie do końca zdają sobie nawet z tego sprawę, gdyż nie mają możliwości porównania.
- Pan ma porównanie z sytuacją choćby w Niemczech, które przeżyły powódź w 1998 roku. Przy zachowaniu proporcji można mówić, że państwo zdało egzamin?
- Oczywiście powodzie czy trzęsienia ziemi się zdarzają. Stan państwa widać jednak właśnie przy takich okazjach. Trzęsienie ziemi w Haiti paraliżuje kraj, prowadzi do setek tysięcy ofiar. Trzęsienie w Japonii ma dużo mniejsze skutki. W Polsce urzędnicy twierdzą, że po powodzi w 1997 roku wyciągnięto wnioski. Nie widzę jednak strategii i planowania, lecz prowizorkę i liczenie na szczęście. Słuchając przedstawicieli polskich władz, słyszę, że wały w Warszawie wytrzymały, bo zbudowano je solidnie w czasie niemieckiej okupacji
- Rząd Donalda Tuska podkreśla, że radzi sobie z powodzią. Opozycja też nie ocenia go w tej sprawie najgorzej
- Ten rząd nie różni się od innych jakąś niesprawnością. Problem w tym, że zadeklarował niechęć do przeprowadzania jakichś wielkich zmian. Brak pewnych działań modernizacyjnych uzasadniano obecnością prezydenta Kaczyńskiego. Dziś zabrakło prezydenta, więc słyszymy, że za większe od przewidywanych skutki powodzi odpowiedzialne są bobry. W innych krajach nie zrzuca się winy na bobry i nie wierzę, żeby akurat w Polsce zawiązały spisek. I podkreślam, że nie chodzi tu o niewydolność akurat tego rządu. Problemem są instytucje państwa. Przez 20 lat nie budowano go w odpowiedni sposób i to co pewien czas będzie wychodzić. Widzimy premiera na wałach dzielnie patrzącego na strażaków. Chodzi jednak o to, żeby państwo nie tylko rozdzielało pomoc, ale wsparło gospodarkę przestrzenną, systemowe ubezpieczenia przed powodzią. Myślało o katastrofie z wyprzedzeniem. Pytanie, czy politycy będą umieli wyciągnąć z obu tych nieszczęść jakiś wniosek. Niestety, jedynym, jaki słychać, jest opinia, że "państwo zdało egzamin". Obserwuję premiera Tuska z przerażeniem, gdyż widzę człowieka zadowolonego. Otóż państwo nie zdało egzaminu. I dlatego skala katastrof jest tak duża. Zdało egzamin tylko ze sprawnego przejęcia urzędów, które są niewydolne.
- Pojawiły się głosy, że problemem była liberalna koncepcja ograniczająca państwo. Od szczytu jej popularności minęło jednak trochę czasu. Były rządy Buzka, Millera, Kaczyńskiego. Wiele lat, by to zmienić.
- Był taki slogan, że "ludzie na dole wiedzą lepiej". Owszem, wiedzą, ale dotyczy to wycinka rzeczywistości. Po to wymyślono państwo, by dbało o dobro ogólne, z innej perspektywy. Niestety, po 1989 postrzegano je jako coś, co przeszkadza. U części polityków pojawiła się świadomość słabości państwa i konieczności zmian. Kulminacją tej świadomości był program "IV Rzeczpospolitej" z wyostrzoną ideą silnego państwa. Skończyło się to jednak szeregiem konfliktów, surową krytyką. Wciąż spotyka się w publicystyce straszenie silnym państwem. Zamiast zmieniać to, co złe, przez ostatnie trzy lata zdecydowano się, niestety, na degradację prestiżu państwa i jego funkcji. Od armii, przez politykę zagraniczną ograniczaną do działania przez Unię, po administrację. Mówiło się o tanim państwie, ale oferowano państwo tandetne. Wmawia nam się wiele mitów. Jak ten, że przedsiębiorstwa znajdujące się w rękach państwa muszą być nieefektywne. Niby dlaczego? W "Wyborczej" był reportaż o emigrantach "Taka Polska jest nam niepotrzebna". Tylko że nie próbujemy w to miejsce zbudować innej.
Prof. Zdzisław Krasnodębski
Socjolog i filozof społeczny, profesor uniwersytetu w Bremie i UKSW w Warszawie