"Super Express": - Ewa Kopacz dogadała się ostatecznie z górnikami. Należy uznać to za jej wielki sukces czy sromotną porażkę?
Dr Rafał Chwedoruk: - Są tu dwa poziomy analizy. Jeśli spojrzymy na kontekst społeczny, to jest to porażka. Ani pani premier, ani nikt inny nie przewidzieli tak wielkiego poparcia dla protestów wyrażonego tak sondażami, jak i manifestacjami ogólnokrajowymi. Trochę tak, jakby górniczy protest stał się wyrazem ogólnej frustracji społeczeństwa sytuacją na rynku pracy i niewiary w nowomowę, w której likwidacja nie jest likwidacją, a wygaszanie jest tworzeniem miejsc pracy.
- Błąd nie został z jej strony popełniony już w momencie, kiedy bez żadnego dialogu społecznego, jak grom z jasnego nieba pojawiła się decyzja, że trzeba likwidować kopalnie? Gdyby było w tym więcej subtelności, może dałoby się sprawę po cichu załatwić, z korzyścią dla niej i PO?
- Problem Ewy Kopacz polegał na tym, że terminarz polityczny jest maksymalnie krótki. Gdyby rozpoczęła działania, które tak naprawdę powinien rozpocząć każdy premier w demokratycznym kraju, czyli prowadząc wielomiesięczny dialog społeczny, to okazałoby się, że przed wyborami nie da się nic ustawowo przeprowadzić. Wtedy też potencjalni protestujący, niezadowoleni z prób zmian, mogliby wykorzystać obie zbliżające się kampanie wyborcze do wyrażania swojego sprzeciwu. Ewa Kopacz musiała więc podjąć wielkie ryzyko, które w wymiarze społecznym przyniosło bardzo złe dla niej skutki.
Zobacz: Górnicy wrócili do domów. "Nigdzie nie ma prowadzonych akcji protestacyjnych"
- Mówił pan o dwóch poziomach analizy. Jaki jest ten drugi poziom?
- Chodzi o aspekt polityczny. A szczególnie o sytuację wewnątrz obozu władzy. Ewa Kopacz cierpi na deficyt legitymizacji swojego przywództwa. Dopiero niedawno przejęła stery w Platformie i gdyby zdarzyło się tak, że Bronisław Komorowski wygrywa w pierwszej turze, PO osłabiona protestami górniczymi notuje coraz niższe poparcie, to wówczas zostałaby jedynie formalną liderką tego obozu. Dlatego potrzebowała pokazania tego, że jest w ogóle przywódcą, może podjąć trudne, niepopularne działania i wybrnąć z tego obronną ręką. Wewnątrz PO może mówić o umiarkowanym sukcesie.
- Z niepopularnych działań musiała się jednak wycofać...
- Tak, nie rozwiązała, oczywiście, problemu polskiego górnictwa, ale udało się jej rozładować napięcia społeczne, zanim sytuacja wymknęła się komukolwiek spod kontroli.
- Czy jednak to ugięcie się pod presją społeczną nie będzie dla jej konkurentów w PO sygnałem, że na pochyłe drzewo każda koza skacze? Tym pochyłym drzewem jest, oczywiście, ona.
- Jeszcze bardziej niebezpieczne dla Ewy Kopacz byłoby to, gdyby nic nie zrobiła z tą sytuacją i wbrew niezadowoleniu społecznemu parła przed siebie. Wyobraźmy sobie sytuację, że oto najpierw zaostrza się protest górników, a dopiero potem pojawiają się jakieś działania. Donald Tusk mógł się jeszcze tłumaczyć swoją wizją ciepłej wody w kranie i pragmatycznego reagowania na doraźne problemy. Zapracował jednak sobie na to, wygrywając kolejne wybory. Ewa Kopacz takich sukcesów na swoim koncie nie ma, ma więc inny margines błędu. Pani premier zapewne oczekiwała innych rezultatów swoich działań, ale wewnątrz obozu władzy pokazała jednak, że nadal trzyma długopis, którym może jeszcze coś podpisać, coś wymusić. Jest jeszcze coś.
- Co takiego?
- Znalezienie się w ostrym sporze miało skonsolidować działaczy PO wokół Ewy Kopacz. To swego rodzaju rozpoznanie bojem. Test przed kampaniami wyborczymi. Miało to przyzwyczaić, że twarzą PO, tą, która ponosi odpowiedzialność, jest właśnie pani premier i nie należy jej utrudniać życia i możliwości manewru politycznego w takich sytuacjach. Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie to, że niezadowolenie górników, niczym pożar na stepie, rozprzestrzeniło się na cały kraj.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail