- Korea Południowa postawiła jednak wojska w stan pogotowia i stale kontaktuje się z USA.
- To zwyczajowe konsultacje w nadzwyczajnej sytuacji. Kim Dzong Il był tylko elementem, choć najważniejszym, całego przywództwa. To kraj zbyt stabilny, by śmierć Kima doprowadziła do konfliktu zewnętrznego. Natomiast wszystkie rozmowy dotyczące kwestii gospodarczych, politycznych i praw człowieka zostaną przerwane, przynajmniej tymczasowo.
- Złagodzenie kursu na zewnątrz i zaostrzenie wewnątrz?
- Tak myślę. Przywództwo zrobi wszystko, by uniemożliwić rewolucję. Kontrola nad pojedynczymi obywatelami zostanie więc wzmocniona. Nie wykluczam jednak, że podtrzymany zostanie obecny kurs w gospodarce. Dziś rozwijają się tam małe rynki prywatne i inwestują firmy z kapitałem zagranicznym.
- Przejąć władzę ma Kim Dzong Un, który uchodzi bardziej za technokratę niż radykała. Może będzie bardziej otwarty od ojca?
- Faktycznie, to młody przedstawiciel establishmentu, który otrzymał gruntowne wykształcenie w Szwajcarii i zna języki obce. Nie ma jednak doświadczenia politycznego i wojskowego. Jego władza jest tylko symboliczna. Realnie rządzi młodsza siostra Kim Dzong Ila wraz z mężem.
- A armia?
- Uwiarygadnia władzę i system polityczny kraju. Jest bardzo silna, liczy kilka milionów żołnierzy w stanie gotowości bojowej. Jej struktury lądowe są bardzo mocne, dużo gorzej z marynarką i siłami powietrznymi. Ale to siły lądowe są największym zagrożeniem dla Seulu, który jest 50 km od granicy.
- Reżim zawiesił ostatnio program wzbogacania uranu w zamian za żywność od USA. Teraz to się zmieni?
- Energia jądrowa jest główną kartą przetargową Korei Płn. Raz wstrzymuje wzbogacanie uranu, żeby dostać pomoc humanitarną, ale zaraz do niego powraca. Tak też będą wyglądały relacje międzynarodowe Korei - trochę dialogu i trochę straszenia.
- Jak powinny zareagować Stany Zjednoczone?
- Choć nie wiemy, jaki jest arsenał nuklearny Korei Płn., jestem przekonany, że cały czas wzbogaca uran. Dziś tamtejszy departament propagandy - najwyższa instytucja w systemie politycznym - zajmuje się głównie pogrzebem Kima. Kraj wydaje się słabszy niż zwykle. Myślę, że to właściwy moment na interwencję wojskową. Ale póki co nie ma na to szans, tak jak na zmianę polityki USA.
- Czy obie Koree się kiedyś zjednoczą?
- Wykluczone. To nieopłacalne dla rządu południowokoreańskiego, który musiałby się zająć całą masą uchodźców z Korei Płn. Obecnie jest ich tam 20 tysięcy i stanowią ogromny problem, a mówimy nawet o 2 milionach. Coraz bardziej zanikają też więzy rodzinne po obu stronach granicy. Szacuje się, że ma je dziś ledwo 70 tysięcy osób.
Nicolas Levi
Analityk Centrum Studiów Polska-Azja