"Super Express": - Właśnie mija 30 lat od śmierci prymasa Stefana Wyszyńskiego. Czy jego postać i dziedzictwo może stanowić dla nas inspiracje również dzisiaj?
Peter Raina: - Jak najbardziej, ale cała tragedia polega na tym, że prymas Wyszyński stał się w zasadzie postacią zapomnianą nie tylko dla młodych, ale również dla wielu dorosłych. Oczywiście, mówi się o tym, jakim wielkim był człowiekiem, patriotą, ale mało kto potrafi wymienić, co konkretnie zrobił. A przecież to właśnie on w latach 50. rozpoczął żmudny i wielki proces odnowy duchowej Polaków, ich ewangelizacji. On wiedział, że tylko moralna siła polskiego społeczeństwa może dać skuteczny opór komunistycznym władzom. Gdyby nie jego tytaniczna praca, być może w Polsce nigdy nie doszłoby do Sierpnia 1980 r., być może komunizm trwałby znacznie dłużej i wyrządził o wiele więcej szkód.
- Jednak przy całym swoim antykomunizmie często wchodził z tamtą władzą w kompromisy.
- Prymas Wyszyński zawsze patrzył w przód, prowadził dalekowzroczną politykę. Wiedział, że z komunizmem nie wygra się zbrojną walką w podziemiu, a gigantyczną pracą i grą wewnątrz określonych ram systemu. Owszem, rozmawiał z Bierutem, rozmawiał też z Gomułką. Wiedział, kiedy można bądź trzeba zawrzeć kompromis z władzą, jak np. w roku 1950, kiedy zgodził się na umowę państwa z Kościołem. Ale - co trzeba podkreślić - w sprawach zasadniczych nigdy się nie wycofywał, zawsze stał na straży podstawowych wartości. Po prostu wiedział, że czasem trzeba zrobić krok w tył, by potem móc pójść następne dwa do przodu.
- Można więc powiedzieć, że prowadził realpolitik?
- Jak najbardziej. Był bardzo oczytany w dziełach Clausewitza i innych myślicieli tego nurtu. I co ważne, miał ogromną świadomość geopolityczną, jak żaden inny polski duchowny i - nie bójmy się użyć tego określenia - polityk, choć od tego drugiego się odżegnywał. Miał wielkie rozeznanie tego, co się dzieje na świecie, jakie panują tendencje, dzięki czemu doskonale wiedział, na jakie działania może sobie pozwolić. Ale przede wszystkim był twórcą zupełnie innej niż obecna kultury politycznej. Kultury rozmawiania, gdzie przeciwnika się nie lekceważy, gdzie się go szanuje. Tego dzisiaj bardzo brakuje. Zresztą między innymi z tego wynikały jego dobre relacje z Karolem Wojtyłą, który był w tej kwestii bardzo podobny do Stefana Wyszyńskiego.
- Właśnie, jak wyglądały relacje między nimi?
- Byli bardzo ze sobą związani. Prymas Wyszyński nauczył Karola Wojtyłę m.in. wspomnianej kultury politycznej, trzeźwego osądu realiów i możliwości działania. Pierwsze, co się nasuwa opisując ich wzajemne stosunki, to relacja mistrza i ucznia, ale ja jednak myślę, że znacznie trafniejszym jest określenie ojciec i syn. Łączyła ich bardzo silna, emocjonalna więź, a także wspólna praca przez bardzo wiele lat. Przecież to właśnie prymas Wyszyński forsował nominację Karola Wojtyły na biskupa krakowskiego, a potem to on przyczynił się do jego wyboru na papieża.
- W jak dużym stopniu?
- Ogromnym, jeżeli nie decydującym. Wtedy znów ujawniły się zdolności polityczne Wyszyńskiego. Gdy tylko dotarły do niego głosy, że istnieje szansa na wybór papieża Polaka, od razu rozpoczął działania w tym kierunku. Jak napisał w swoich dziennikach, Duch Święty to Duch Święty, ale głosy są głosami (śmiech). I znów postąpił zgodnie z zasadami realpolitik. To on przekonywał, m.in. niemieckich kardynałów, do kandydatury Wojtyły. A warto zaznaczyć, że miał ułatwione zadanie, bo 10 lat wcześniej zgodził się na słynny list polskich biskupów do niemieckich. To zresztą bardzo dobry przykład na dalekowzroczność polityki Wyszyńskiego.
- Prymas Wyszyński miał szanse zostać papieżem?
- Nie i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Dlatego - pokuszę się o takie stwierdzenie - to on wychowywał Karola Wojtyłę na papieża, wiedząc, że biskup krakowski ma znacznie większe szanse na wybór. Wojtyła pozostawał pod ogromnym wpływem Wyszyńskiego i jego nauk. Jednak wracając do pana pytania, nawet gdyby prymas Wyszyński miał szansę zostać papieżem, on nie chciałby jej wykorzystać. Zbyt bardzo był przywiązany do Polski i nie chciałby jej opuścić. Czuł silną więź z narodem i zawsze wiedział, że jest potrzebny na miejscu. To był jego cel i sens życia.
- Czy widzi pan we współczesnym polskim Kościele jego godnych następców. W ostatnim wywiadzie dla "Tygodnika Powszechnego" bp Tadeusz Pieronek bardzo krytycznie ocenił hierarchów polskiego Kościoła, mówiąc nawet, że "biskupi czują się utwierdzeni na swoich tronach, a biskupstwa to dwory"?
- Trudno się z tym nie zgodzić. W czasie sprawowania przez Wyszyńskiego urzędu prymasowskiego wewnątrz episkopatu trwały ożywione dyskusje podczas wypracowywania wspólnego stanowiska na dany temat. Gdy nominowano jakiegoś biskupa, zawsze były to wybitne postaci, a kandydatury konsultowano z klerem. Teraz wydaje mi się, że każdy robi, co chce, a w samym Kościele rządzą przede wszystkim znajomości, które można nawet nazwać układem. Po śmierci Jana Pawła II brakuje mi w polskim Kościele postaci wybitnej duchowo i moralnie. I to, w połączeniu z upadkiem znaczenia urzędu prymasa, napawa mnie głębokim smutkiem.
Peter Raina
Historyk, biograf prymasa Stefana Wyszyńskiego