Prezydent Barack Obama ogłosił początek wycofywania wojsk amerykańskich z Afganistanu. Wyjścia są dwa. Optymistyczne - prezydent USA jest rasowym politykiem i świadomie okłamuje swoich wyborców, składając kolejne przedwyborcze obietnice nie do zrealizowania. I pesymistyczne - prezydent może okazać się świnią i po wycofaniu wojsk za jakiś czas cynicznie zwali winę za totalny chaos i wiele ofiar śmiertelnych na samych Afgańczyków, którzy mieli udźwignąć odpowiedzialność, ale "o dziwo" nie udźwignęli.
Zdecydowana większość Amerykanów chce jak najszybszego wycofania wojsk. Po niezbyt przekonujących działaniach Obamy w sprawach gospodarczych obietnica afgańska to ostatnia deska ratunku. W sondażu Gallupa Obama przegrywa w starciu z "anonimowym Republikaninem" 39 do 44 proc. W sondażu NBC jeszcze prowadzi 45 do 40, ale tylko dlatego, że rywal nie jest znany z nazwiska. I może nim być np. Sarah Palin.
Co ciekawe, obietnica Obamy nikogo w USA nie zadowoliła. Lewica kręci nosem, że za mało i za wolno. Prawica programowo, że ucieka od problemów gospodarczych. Chyba jako jedyni ucieszyli się zawsze chętni do wycofywania wojsk Francuzi. Paryż z miejsca ogłosił, że w takim razie on też z chęcią "przekaże odpowiedzialność" w ręce Afgańczyków. Albo czyjekolwiek, byle nie ich.
Amerykanie albo chaos
Rzecz w tym, że mniej oficjalnie politykom i wojskowym w USA wcale do wycofania wojsk się nie spieszy. Prezydent zapowiedział przekazywanie zadań policyjnych i wojskowych lokalnym afgańskim władzom. Ze słów Obamy wynika, że Amerykanie w tej sprawie "poczynili postępy". Trudno powiedzieć jednak, co ma na myśli.
Samo szefostwo amerykańskich wojsk naciskało na prezydenta, by nie spieszył się z zapowiedziami. Ich zdaniem wycofanie USA z Afganistanu zostawi ten kraj w totalnym chaosie. Afgańscy policjanci i wojskowi często dezerterują zaraz po otrzymaniu broni bądź szkoleniu.
Brytyjski gen. James Bucknall, zastępca szefa wojsk koalicji, pytany o realny termin wycofania wojsk, ujął to tak: "długie lata po 2014". Sami Amerykanie w kwietniowym raporcie Pentagonu stwierdzili, że nastąpił wzrost ataków na wojska koalicji, a nowe władze w Kabulu są słabe. Nic dziwnego. W ostatnich latach USA i kraje NATO głównie prześcigają się w obietnicach rychłego wyjścia z Afganistanu. W takiej sytuacji Afgańczycy, wierzący w trwałość nowych władz wiszących na koalicji, musieliby być idiotami bądź skrajnymi idealistami.
Armia cię przytuli
Drugim powodem do podważania szczerości prezydenta są kwestie gospodarcze i społeczne. Żaden polityk w USA nie przyzna tego otwarcie, ale wielu po cichu kibicuje przeciągającemu się wycofywaniu wojsk z Afganistanu i Iraku. Najlepiej do końca własnej kariery bądź jakiegoś cudownego ozdrowienia amerykańskiej gospodarki.
Dwie duże wojny spowodowały w USA zauważalny spadek wielkomiejskiej przestępczości. Werbunek do armii prowadzony był często niezbyt ortodoksyjnymi metodami. Młodzi ludzie złapani na gorącym uczynku (oczywiście jakimś drobniejszym, acz dokuczliwym) stawali przed dylematem: stempelek w papierach, który przekreśla większość szans na przyszłość, bądź zaciągnięcie się do US Army. Wojsko papiery oczyszczało i przytulało do łona, obiecując zarobki. Większość wybierała w wiadomy sposób. Wskaźniki spadały, a politycy chwalili swoją skutecznością.
Powrót odrzuconych
Prawdą jest, że USA zawsze toczą jakieś wojny. Po Iraku i Afganistanie próżni nie będzie. Ale niewiele z nich wymaga takiego zaciągu, jak dwie ostatnie. Kontrakty wkrótce się skończą i żołnierze wrócą tam, skąd wyszli. Werbowani byli przed kryzysem, przed którym i tak nie umieli znaleźć dla siebie miejsca. Wrócą starsi - i do realiów, w których miejsce znaleźć będzie jeszcze trudniej.
John Rambo w powieści Morrella i w pierwszym filmie był przykładem weterana z Wietnamu wyplutego przez społeczeństwo. Weterana, który został odrzucony przez społeczeństwo, mające na głowie kryzys i własne problemy, a nie kłopoty niepotrzebnych weteranów. Brzmi znajomo?