"Super Express": - "Rzeczpospolita" opublikowała materiał o tym, że przewodnicząca francuskiego Frontu Narodowego Marine Le Pen rzekomo zapowiedziała, że wspólnie z Jarosławem Kaczyńskim rozmontuje Unię Europejską. Okazało się to nieprawdą, informacja zaczęła jednak żyć własnym życiem. Jak ocenia pan tego typu publikację?
Maciej Mrozowski: - Zależy, czy rozmawiamy od strony politycznej, czy standardów dziennikarskich.
- Raczej standardów, polityka nie powinna tu mieć większego znaczenia.
- Ale niestety ma. Nastąpiło rozhuśtanie nastrojów politycznych i polaryzacja nie tylko polityków, ale też dziennikarzy. Fakty ustępują interpretacjom i domniemaniom. Publikacja "Rzeczpospolitej" nie była oparta na nieprawdzie, bo były słowa pani Le Pen, że jest im po drodze, co wcale nie znaczy, że muszą iść razem. Tu mieliśmy nadinterpretację. Dziennikarze chcą być trochę politykami czy wizjonerami prowokującymi opinię publiczną do oporu przed politykami. To oczywiście odejście od dziennikarstwa i wcielanie się w rolę gracza politycznego. Opuszczenie pola dziennikarskiego i przejście na pole polityki polityce nigdy nie pomaga, a dziennikarstwu zawsze szkodzi. Należy to piętnować i przestrzegać przed tym. Dziś robią to wszyscy, począwszy od telewizji publicznej, na mediach lewicowych bądź prawicowych skończywszy. Jedna z prawicowych gazet przedstawiła na przykład na okładce Tuska w mundurze Wehrmachtu. Na tym tle nadinterpretacja "Rzeczpospolitej" nie jest aż tak poważna.
- Dobrze, ale media lewicowe czy prawicowe są to tygodniki opinii, w których główną rolę odgrywa publicystyka. Czytelnik, kupując taką gazetę, wie, że znajdzie pismo o określonej linii. "Rzeczpospolita" zawsze chciała uchodzić za pismo w miarę bezstronne. Poza tym kilka lat temu po słynnej publikacji o trotylu na wraku tupolewa redakcja wyciągnęła konsekwencje wobec dziennikarzy. Teraz ich nie ma. Różne standardy?
- Pamiętam historyczny wyczyn Cezarego Gmyza, który za swój tekst o śladach materiałów wybuchowych na wraku TU 154 zyskał w środowisku dziennikarskim pseudonim "Trotyl". Określenie to będzie mu już towarzyszyć latami. Owszem, wtedy były kary, jednak ciężar gatunkowy obu spraw był jednak inny. Spora część Polaków wierzy w teorię zamachu w Smoleńsku, podanie informacji o trotylu było dolaniem oliwy do ognia. Tu mamy jedynie nadinterpretację faktów. Po kilku godzinach dziennikarz się kajał, przepraszał za nieadekwatny tytuł. Sprawa została wyjaśniona. Natomiast zbytnie upolitycznienie mediów jest faktycznie dużym problemem.
Zobacz także: Janusz Korwin-Mikke: Wielkie Rozczarowanie