Stefan Dietrich: Możliwości Eriki Steinbach są przeceniane

2010-07-12 14:05

Kontrowersje, które wywołało w Bundestagu powołanie składu Rady Fundacji "Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie", komentuje niemiecki publicysta, szef działu krajowego dziennika "Frankfurter Allgemeine Zeitung"

"Super Express": - Dyskusję w Bundestagu i olbrzymi sprzeciw posłów SPD i FDP wywołało wejście w skład rady fundacji "Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie" dwóch członków Związku Wypędzonych (BdV): Hartmuta Saengera oraz Arnolda Toelga. Saenger uważa Polskę za współodpowiedzialną za wybuch II wojny światowej. Toelg w ten sam sposób uzasadniał swoją krytykę wypłat odszkodowań za przymusową i niewolniczą pracę na rzecz III Rzeszy. A fundacja ma w nazwie "pojednanie"…

Stefan Dietrich: - W oczywisty sposób nie podoba mi się ich nominacja. Niestety, jest ona wynikiem pewnego nieszczęśliwego personalnego kompromisu. W składzie rady fundacji zabrakło pani Eriki Steinbach, dlatego że wzbudzała kontrowersje i sprzeciw. I w jej miejsce pojawiło się dwóch innych przedstawicieli Związku Wypędzonych, którzy są rewizjonistyczni i znacznie bardziej prawicowi niż ona. Od lat twierdzę jednak, że porozumienie i pojednanie my, Niemcy, powinniśmy zaczynać od siebie. I dopóki nie jesteśmy w stanie porozumieć się z ludźmi z organizacji takich jak Związek Wypędzonych, co widać było po atmosferze debaty w Bundestagu, to nie ma mowy o porozumieniu na zewnątrz.

- Wiadomo, co stoi na przeszkodzie porozumienia na zewnątrz. Dlaczego pańskim zdaniem sami Niemcy nie są w stanie wypracować takiego kształtu fundacji, który nie wzbudzałby sporów wewnętrznych?

- Na przeszkodzie stoi właśnie niechęć do rozmowy z ludźmi z grup takich, jak Związek Wypędzonych. Uważam, że to błąd. Powinniśmy dążyć do tego, by w jakiś sposób integrować ludzi, którzy są na marginesie, nawet jeżeli zdecydowanie różnią się w swoim podejściu od reszty, a nawet irytują. To pozwala cywilizować i łagodzić spór oraz prowadzić do pojednania. Nie podobają mi się poglądy obu panów, nie jestem członkiem BdV i nie mam żadnych rodzinnych korzeni na Wschodzie. Jest jednak słuszne polskie powiedzenie "nic o nas bez nas". I może warto zastosować to także do Wypędzonych.

- Posłanka SPD Angelika Schwall-Duerren i poseł Zielonych Volker Beck nie mają racji, krytykując te nominacje?

- Mają rację, piętnując wypowiedzi i publikacje działaczy BdV. Nawet powinni to robić. Trzeba jednak myśleć o rozwiązaniu problemu. I można to zrobić wyłącznie, integrując tych ludzi z resztą społeczeństwa. Choćby przez włączanie właśnie w takie projekty, jak fundacja.

- Czy przy takim poziomie wewnętrznych sporów projekt fundacji ma w ogóle przyszłość? Bojkotem grożą organizacje żydowskie w Niemczech. Z rady wycofali się też historycy z Polski i Czech, prof. Tomasz Szarota i prof. Kristina Kaiserova.

- W tej chwili nie do końca jest nawet co krytykować. Nie bardzo wiadomo, co ta fundacja robi, jakie są jej konkretne plany. Popełniono pewien błąd, rezygnując z debaty publicznej na temat fundacji i jej zamierzeń. Natomiast odejście obojga historyków w pełni rozumiem. Nie chcieli być stronnikiem w wewnętrznych sporach Niemców, którzy najpierw powinni dopracować kształt fundacji i plany jej działania sami ze sobą, a dopiero później wychodzić z tym na zewnątrz.

- Koalicja CDU/CSU i FDP zgodziła się na ten skład rady, znając zastrzeżenia wobec działaczy Związku Wypędzonych. Kanclerz Niemiec bądź premier Bawarii pojawiają się na zjazdach związku. Na ile istotne są wpływy polityczne i znaczenie tej organizacji?

- Nie jest to organizacja pozbawiona znaczenia. Jej siła i wpływy, a zwłaszcza możliwości szefowej BdV pani Eriki Steinbach są jednak w Polsce zdecydowanie wyolbrzymiane. Z niemieckiej perspektywy - owszem, jest posłanką, ale raczej tylnych rzędów, nieistniejącą w debacie publicznej. Nigdy nie zajmowała, a nawet nie była nominowana do jakichś istotnych stanowisk. Natomiast CDU i CSU pielęgnują kontakty ze Związkiem Wypędzonych, gdyż ugrupowanie to jest częścią ich bazy wyborczej. Wizyty niemieckich polityków na ich zjazdach określiłbym jednak jako symboliczną asekurację przed kolejnymi wyborami, niż potwierdzenie wpływów BdV. Ani personalnie, ani formalnie, oprócz projektu fundacji, nie mają bowiem przełożenia na wysokie stanowiska w partii bądź państwie.

Stefan Dietrich

Publicysta, szef działu krajowego "Frankfurter Allgemeine Zeitung", najbardziej opiniotwórczego dziennika w Niemczech