Możliwość wyboru to największa zdobycz demokracji

2009-12-10 7:18

W debacie o 20 latach wolnych mediów w Polsce dziś głos dziennikarza Krzysztofa Leskiego i prof. Marcina Króla

"Super Express": - Przez dziesięciolecia trwania PRL wydawało się, że mediom brakuje jednego, a zarazem wszystkiego - wolności! Od dwudziestu lat szczęśliwie opierają się na jej fundamencie, ale czy nie brak im jednak czegoś jeszcze: obiektywizmu?

Krzysztof Leski: - Nie, bo obiektywizm istnieć nie może. Każdy ma swój punkt widzenia. A wolność polega na tym, że nie ma ograniczeń we wchodzeniu mediów na rynek i w tym, co odbiorcy wybierają. Przy tym wyborze kierują się właśnie swoim punktem widzenia. Dziennikarz nie może przekręcać faktów, ale nie istnieje taki sposób ich prezentacji, który byłby w pełni obiektywny, chociażby dlatego, że przy opisie stosujemy przymiotniki. No chyba że się powstrzymamy od przymiotników, tak jak robił 30 lat temu Biuletyn Informacyjny KOR.

- Czy media publiczne - ciągle najszerzej dostępne - interpretują prawdę w taki sposób, który może satysfakcjonować większość Polaków?

- Media publiczne mają najwięcej krytyków, bo też oczekiwania wobec nich są największe. Nawet w krajach powszechnie uchodzących za bardzo cywilizowane, jak Niemcy czy Francja, też zdarzają się zarzuty, że media publiczne stają po jakiejś stronie sporu. W Polsce politycy ingerują w ich pracę, choćby próbując ustalać skład personalny zarządów. Ale to nie powinno dziwić: wszędzie, gdzie jest jakiś tort do podzielenia, tam pojawiają się zastrzeżenia, że ten tort jest dzielony niesprawiedliwie. Jednak zdecydowana większość moich zastrzeżeń wobec mediów - nie tylko publicznych - odnosi się do braku ich profesjonalizmu, a nie politycznych skrzywień czy przekłamań.

- Czym poza przywilejem wolności różni się sytuacja współczesnych mediów od tych sprzed 1989 roku?

- Różnica jest tak wstrząsająca, że wydaje się, że to pytanie jest zbędne.

- Z drugiej strony, tamte media też opisywały rzeczywistość.

- Tamte media niczego nie opisywały, zajmowały się przepisywaniem oficjalnie obowiązującej wizji kształtowanej przez Polską Agencję Prasową. Np. gazety w ogóle nie czuły potrzeby obsługi jakichkolwiek wydarzeń - brało się materiał z PAP i wszystko było gotowe. Mam świadomość, że wiele osób próbuje teraz porównywać obydwie epoki. Niektórzy mówią: teraz jest jak za PRL. Ale taką tezę może stawiać tylko osoba całkowicie pozbawiona pamięci. Przypomnę, że wtedy kształt newsa politycznego wyglądał mniej więcej tak: w dniu (dzień tygodnia, dzień miesiąca) odbyło się posiedzenie (nazwa instancji), w posiedzeniu wzięli udział (imię, nazwisko, funkcja), posiedzeniu przewodniczył (imię, nazwisko, funkcja), tematem posiedzenia było… itd.

- Czy dwudziestolecie wolnych mediów jest okresem jednolitym?

- Dzieli się na dwa okresy: romantyczny i okres powszechnego formatowania przekazu, czyli określonego doboru materiału. Pierwszy rozpoczął się zaraz po rewolucji 1989 r. Wówczas to zapaleńcy - w rodzaju Andrzeja Wojciechowskiego i wielu innych - próbowali tworzyć media na miarę swoich wyobrażeń i w mniejszym czy większym stopniu ponosili finansowe porażki. Mniej więcej w drugiej połowie lat 90. rozpoczął się drugi okres, który trwa do dziś.

- Zabierając głos w naszej debacie Stefan Bratkowski stwierdził, że dziennikarze tworzą i nagłaśniają sztuczne konflikty polityczne, przez co w mediach królują wiadomości bez znaczenia.

- Zgadzam się z tą opinią. To jest właśnie efekt formatowania. Wymyślania i nagłaśniania takich konfliktów oczekuje od nas, niestety, publiczność. Badania dowodzą, że czytelnicy nie rozumieją poważniejszych newsów politycznych. Natomiast każdy zrozumie, kiedy mu się doniesie na czołówce, że Palikot znowu wysłał prezydenta do psychiatryka.

- Może więc wolność wyboru osłabiła "duszę" mediów?

- Nie godzę się na traktowanie tego w kategoriach straty. Możliwość wyboru jest wspaniałą zdobyczą.

Krzysztof Leski

W latach 1982-89 dziennikarz "Tygodnika Mazowsze", współtwórca "Gazety Wyborczej", dziennikarz radiowy i telewizyjny, obecnie bezrobotny