"Super Express": - Bohaterem pańskiej książki "Ubek" jest Janusz Molka - człowiek, który krążył w orbicie gdańskiej Solidarności, został zwerbowany jako tajny współpracownik SB, by swoją gorliwością zdobyć sobie uznanie bezpieki i ostatecznie ubecki etat. Taka biografia to trochę samograj dla autora?
Bogdan Rymanowski: - Zdecydowanie. Co więcej, jak dowiedziałem się w czasie pracy nad książką, takich ludzi jak Molka, którzy zostali złamani przez służby i zwerbowani na tajnego współpracownika, by potem stać się etatowymi ubekami i to na własne życzenie, było w Polsce kilku, góra kilkunastu.
- To przejście od TW do ubeka jest jednym z najbardziej zdumiewających elementów biografii Molki.
- Powiedział mi, czemu to zrobił. Agent nic nie znaczył w hierarchii SB. Zawsze można go było spalić. Natomiast funkcjonariusz, osoba, która pracowała już na etacie niejawnym, tzw. N, to był ktoś. Sam Molka miał zresztą do tego predyspozycje - zarówno intelektualne, jak i towarzyskie, w sensie ulokowania w środowisku opozycyjnym. Bardzo chciał zostać oficerem SB. Pewnie gdyby PRL istniał jeszcze pół roku, on by nim został.
- Mogłoby się wydawać, że lata 80. to nie był już okres, kiedy można by z takim zaangażowaniem działać na rzecz PRL.
- To wciąż dla mnie tajemnica związana z jego fascynacją złem. Molka w pewnym momencie wszedł w krąg ludzi związanych z bezpieką, którzy zaczęli mu imponować. Czerpał też przyjemność z tego, że mógł być taką szarą eminencją, ukrytym kreatorem wydarzeń w kręgach opozycji. Pisząc raporty, rozpowszechniając plotki, skłócając ze sobą ludzi, organizując prowokacje. Osiągnięciami w pracy operacyjnej karmił swoją próżność.
- Na kolegów z opozycji donosił, a po tym, kiedy już w III RP został zadenuncjowany, szukał u nich przebaczenia.
- Paradoksalnie miał szczęście, iż w przeciwieństwie do innych agentów ujawniono jego esbecką przeszłość. Nie mógł więc udawać, że jest kimś innym. Na początku zetknął się z ostracyzmem kolegów z Solidarności, którzy w latach 80. traktowali go jak członka rodziny, i gdy okazało się, że jest zdrajcą, przeżyli szok. Molka miał też żal do wyższych rangą kompanów z bezpieki, którzy dostali pracę w nowych służbach i porobili w nich kariery. Jego rozgoryczenie było wielkie, bo jak mówił, przy ich ubeckich "dokonaniach" jego czyny były niczym.
- To osamotnienie zmusiło go do autorefleksji?
- On w pewnym momencie został sam, był jakby zawieszony między światami, i wtedy zaczął zastanawiać się nad swoim życiem. Z tej refleksji wyłoniła się chęć szukania przebaczenia u tych, którym zaszkodził. Część z nich, co naturalne, odrzuciła jego prośbę, ale nie zabrakło i tych, którzy uznali jego skruchę za szczerą. Chęć zadośćuczynienia za swoje winy skłoniła go do tej swoistej spowiedzi, którą jest moja książka.
- Czy w ogóle jest sens grzebania w życiorysach? Wielu powiedziałoby: przecież legalne państwo ma swoje służby, a te z kolei swoich współpracowników - jawnych czy tajnych.
- Oczywiście, że tak. Gdyby było inaczej całe dziennikarstwo nie miałoby sensu. Nie chodzi o grzebanie dla samego grzebania. Chodzi o próbę ujawnienia skrywanych powiązań, które mają wpływ na nasze życie publiczne. Molka powiedział mi, że widuje w telewizji swych dawnych kolegów - agentów, którzy dzisiaj uchodzą za poważanych ekspertów. Gdyby życie potoczyło się inaczej, Molka mógłby dziś znaleźć się na ich miejscu.
Bogdan Rymanowski
Publicysta TVN24