Dyrektor liceum Jan Wróbel: Mniej wkuwania, więcej kultury

2010-03-26 7:20

Czy zdziczenie obyczajów polskiej młodzieży pojawiło się razem z powstaniem gimnazjów - odpowiada Jan Wróbel, dyrektor I Społecznego LO w Warszawie

"Super Express": - Wczoraj poinformowaliśmy o szeregu bulwersujących wydarzeń z udziałem gimnazjalistów. Film porno z własnym psem w sieci, gwałcenie koleżanek przez kolegów, walki na noże i siekiery. Polska młodzież jest coraz gorsza, czy też tradycyjny refren zgredów "za naszych czasów nie do pomyślenia" to tylko złudzenie?

Jan Wróbel: - W jakiejś mierze to złudzenie. W stosunku do pokoleń dzisiejszych 30- i 40-latków granica dopuszczalności tego, co się pokazuje bądź ogląda bardzo się przesunęła. Stąd wszystko, o czym pan mówi, wydaje nam się mocno przerażające. Sami, będąc w wieku dzisiejszych nastolatków, rzeczywiście niczego podobnego byśmy nie zrobili. Nie byliśmy aniołkami, robiliśmy różne złe rzeczy, ale jednak innego rodzaju. Upublicznienie filmu, w którym któraś z naszych koleżanek pokazana jest w sposób jej uwłaczający, nie mieściło nam się w głowach. Z drugiej strony ludziom z pokolenia naszych rodziców nie mieściło się w głowach pisanie na ścianie w toalecie, że "Fizyk to ch…". A to była norma.

- To tylko kwestia medium i środków wyrazu?

- Zmieniają się środki wyrazu, ale zmienia się też młodzież. Pogląd, że młodzież jest dziś bardziej skłonna do przemocy i krzywdzenia rówieśników niż "za naszych czasów", nie wydaje mi się jednak uprawniony.

- Z wielu stron, niezależnie od poglądów, można słyszeć opinie, że problemu by nie było, gdyby nie pojawienie się gimnazjów.

- Gimnazja popełniły jeden zasadniczy błąd. Skupiły się wyłącznie na sprawach nauki i rozwoju intelektualnego. To akurat się udało - potwierdzenie znajdujemy w badaniach. Kompletnie zaniedbano jednak wszystkie inne kwestie. Choćby sprawę wyżycia emocjonalnego młodzieży. W gimnazjach prawie nie ma sportu, teatru, kultury… Brak wspólnych akcji, dzięki którym młodzi przyszliby do szkoły nie tylko po to, by odsiedzieć kolejne lekcje, ale zdobyć różne doświadczenia. Te priorytety trzeba zdecydowanie zmienić. Jakby to nie brzmiało irytująco w uszach rozmaitych ekspertów oświatowych: w gimnazjum mniej nauki i zakuwania, więcej doświadczeń.

Czytaj dalej >>>


- Gimnazja należy zlikwidować?

- Niekoniecznie. Obniżenie granicy pseudodorosłości jest procesem nieuchronnym. I choć gimnazja rzeczywiście w znacznej mierze go przyspieszyły, to mam świadomość, że ich brak wcale by tego nie zahamował. Z jednej strony wmawia się dziś 60-letnim dziadkom, że wciąż są młodzi, powinni chodzić w jeansach, mieć kucyk i nie rozstawać się z piwem i prezerwatywami. Zawsze przecież może zdarzyć się dobra zabawa. Z drugiej strony coraz młodszym ludziom mówi się, że są już na tyle dorośli, by to piwo i prezerwatywę na wypadek zabawy mieć w pogotowiu… Coraz młodsi przekonywani są, że mają być konsumentem już nie zabawek dla dzieci, ale zabawek dla dorosłych.

- Kiedy słyszę o zgubnym wpływie reklam, mediów, gier komputerowych czy telewizji, mam wrażenie, że rodzice łatwo zrzucają z siebie winę.

- Jestem zwolennikiem wolnego rynku, ale oprócz dobrodziejstw niesie on ze sobą pewne zagrożenia. Pojawia się reklamowa sieczka wielkich koncernów, które płacą olbrzymie pieniądze specjalistom od robienia młodym ludziom wody z mózgu. W dobie Internetu najgorsze brednie są w stanie rozprzestrzeniać się szybciej niż kiedykolwiek przedtem. I wszystkie złe rzeczy uderzające w wychowanie naszych dzieci wymagają tak naprawdę koalicji domu ze szkołą. Przerzucanie się tym, kto powinien wychowywać, jest bezproduktywne. Dyskusja, czy dobrych manier i prawdomówności powinni nauczyć rodzice czy szkoła, była dobra pół wieku temu. Dziś rodzice powinni wymagać od szkoły, a nauczyciele wymagać od rodziców.

- Wcześniej nie dostrzegaliśmy skandali, o których dziś otwarcie piszemy, czy też zdarzały się rzadziej?

- Polacy są dziś bardziej niż przed laty gotowi do dyskusji o wielu problemach, nawet najbardziej potwornych. I to jest bardzo pozytywne zjawisko. Zwróćmy uwagę na pedofilię. Kiedyś o tym się nie mówiło. Nie dlatego, że pedofilii nie było. Większość wolała jej nie dostrzegać. To, co kątem oka ktoś gdzieś zauważył, było wypierane. Dziś świadomość szkodliwości wyrzucania takich rzeczy na margines jest dość powszechna. Dwadzieścia lat temu ksiądz zachowujący się wobec swoich ministrantów w sposób plugawy miałby olbrzymie szanse wyciszenia skandalu. Dziś szanse są coraz mniejsze.

Jan Wróbel

Publicysta, historyk, nauczyciel, dyrektor I Społecznego Liceum Ogólnokształcącego w Warszawie

Nasi Partnerzy polecają