„Super Express”: – Zapytam prowokacyjnie: po co kręcić dziś filmy o obozach koncentracyjnych? Kogo to dziś jeszcze interesuje?
Wanda Witek-Malicka: – Dlaczego prowokacyjnie? Tak postawione pytanie wydaje się całkowicie zasadne biorąc pod uwagę, że wraz ze zmianą pokoleniową większość dziejowych zdarzeń przechodzi do historii w tym sensie, że zanika poczucie osobistego związku z nimi i młodzi ludzie w coraz mniejszym stopniu postrzegają je jako element własnej biografii. Lecz z Auschwitz jest inaczej. Z Muzeum ciągle kontaktuje się bardzo wielu potomków byłych więźniów i ofiar obozu, prosząc o odnalezienie dokumentów i odtworzenie obozowych losów ich przodków, traktując ich doświadczenie jako ważny element historii rodzinnej.
Bo Auschwitz jest symbolem?
Co więcej, Auschwitz jest punktem odniesienia dla wielu współczesnych wydarzeń. I pomimo upływu lat pozostaje wciąż aktualnym, żywym symbolem. Zainteresowanie jego historią nie tylko nie słabnie, ale wręcz nasila się. Problematyka niemieckich obozów, a zwłaszcza KL Auschwitz, ciągle budzi żywe zainteresowanie i znajduje swoich odbiorców. Z upływem czasu w coraz większym stopniu mamy do czynienia z odbiorcą masowym, nieprofesjonalnym. Do takiego adresowane są m.in. filmy fabularne określane są jako „prawdziwe historie”, „inspirowane faktami”. Niestety, produkty te stają źródłem wiedzy, znacznie atrakcyjniejszym niż opracowania naukowe, podręczniki do historii czy dokumenty. A przecież „inspirowany faktami” to nie to samo, co „faktograficzny”.
Wyjaśniliśmy pewne wątpliwości natury generalnej. Podobał się Pani „Mistrz” Macieja Barczewskiego, opowieść o bokserze Tadeuszu Pietrzykowskim, który w KL Auschwitz na ringu wywalczył sobie życie?
Film oglądałam po raz pierwszy z myślą o napisaniu jego recenzji historycznej. Mniej uwagi poświęciłam kwestiom artystycznym. Moją uwagę zwróciły zdjęcia, muzyka, scenografia i kostiumy oraz obsada aktorska – to są te elementy, które zrobiły na mnie dobre wrażenie. Doceniam też ogrom pracy, jaką w fizyczne przygotowanie się do roli włożył Piotr Głowacki.
Jednak coś w tym filmie Pani się spodobało...
Bardzo spodobał mi się sam pomysł stworzenia takiego filmu i zainteresowania szerszej publiczności historią Tadeusza Pietrzykowskiego. Mam wrażenie, że film jest bardzo nierówny, bo obok elementów godnych podziwu są też poważne nieprawidłowości. W mojej profesji najważniejsza jest rzetelność faktograficzna. Każda moja wypowiedź na temat obozu musi być poparta badaniami i źródłami. I mimowolnie tego samego oczekuję od innych autorów różnego rodzaju przedstawień KL Auschwitz, w tym i określanych jako „opartych na faktach”. Jako badacz zajmuję się również edukacją. To pozwala mi obserwować, w jaki sposób treści popkulturowe rezonują w społeczeństwie, jaka jest ich moc budowania wyobrażeń i przekonań na temat Auschwitz.
To problem dla historyka?
Problem ten najlepiej dostrzegają przewodnicy Muzeum, którzy na co dzień stają w obliczu konieczności dementowania błędnych przekonań, zbudowanych na bazie popkulturowych reprezentacji Auschwitz. Klasycznym przykładem jest nieustanne wyjaśnianie, iż willa Hössa nie ma nic wspólnego z opowieścią o chłopcu w pasiastej piżamie; że ta filmowa historia nie tyko nie rozegrała się na terenie Auschwitz, ale w ogóle nie mogła się wydarzyć. Zatem kiedy oceniam film dotyczący Auschwitz zwracam uwagę nie tyle na jego wartość artystyczną, ale na to, czy przekaże widzowi jakąś wiedzę, czy zainspiruje go do samodzielnego poznania historii, czy też zbuduje oderwany od faktów nieautentyczny obraz zdarzeń.
Ocenę artystyczną „Mistrzowi” wystawią krytycy i widzowie. Nie spodziewam się, by film odniósł sukces, który dziś się najbardziej liczy: kasowy. Dużo jest w filmie niezgodności historycznych? Jakie największe błędy popełnili jego twórcy?
Nie wiem, czy film ma szanse na sukces. Jego recenzje są niejednoznaczne, z wyraźną przewagą pozytywnych, a opinie widzów – bardzo entuzjastyczne. Dla mnie najpoważniejsze błędy to te ewidentne przekłamania historii obozu. W tym przede wszystkim ukazanie jakoby masowa zagłada Żydów w Auschwitz miała miejsce już w 1940 r. oraz sugerowanie, pokazanie, iż odbywała się ona praktycznie na oczach więźniów obozu. Wiosną 1941 r., w czasie kiedy Pietrzykowski stoczył swoją pierwszą walkę za drutami Auschwitz, w obozie nie było jeszcze ani oddziału kobiecego ani żadnych więźniarek, a w filmie były. To nieprawda.
Skrajne wybiórczo i z przeinaczeniami potraktowano biografię „Teddiego”. Widz nie będzie wiedział, dlaczego właściwie Pietrzykowski trafił do obozu. Nie dowie się, że był był członkiem organizacji konspiracyjnej stworzonej przez rtm. Witolda Pileckiego Bardzo poważnym błędem jest sposób ukazania rapportführera Gerharda, którego pierwowzorem jest Gerhard Palitzsch. Był jednym z największych katów Auschwitz. W filmie jest stonowanym, brzydzącym się przemocą, kochającym ojcem. Może wzbudzać u widza jeżeli nie sympatię, to przynajmniej życzliwe współczucie.
Znów prowokacyjnie zapytam: czy twórcy takich filmów – w czasach, gdy dla połowy świata Auschwitz jawi się jako „polski obóz zagłady – mają prawo do przeinaczania historii dla podkręcania dramaturgii?
Rozgraniczyłabym tutaj dwa wskazane przez Pana zjawiska: koloryzowania i zakłamywania historii. We współczesnej literaturze wyraźnie widoczna jest swoista makabryzacja tematyki Auschwitz, czyli celowe uwypuklanie i wyolbrzymianie, a często zmyślanie koszmarnych i nieludzkich zjawisk obozowych, przy jednoczesnym pomijaniu kwestii codziennego, „przeciętnego” cierpienia więźniów. Wydaje mi się, że ubarwienie historii Auschwitz wynika z jej słabej znajomości. Dzieje obozu same w sobie są makabryczne, bez „podkręcania”.
Natomiast mówienie o „polskich obozach zagłady” to już zakłamywanie historii. O stosowanie precyzyjnej terminologii Muzeum walczy od lat, przeciwstawiając się używaniu w mediach pojęcia „polskie obozy koncentracyjne”. Interwencje w tym zakresie na ogół są skuteczne i skutkują zmianą błędnych zapisów. Powiem jeszcze o jednym błędzie historycznym popełnionym w „Mistrzu”. W świecie Auschwitz i Holokaust to pojęcia równoznaczne. Losy Pietrzykowskiego, który przybył do obozu pierwszym transportem polskich więźniów politycznych, mogły być doskonałym pretekstem do opowiedzenia o tym, że historia Auschwitz nie zaczyna się od budowy komór gazowych i pieców krematoryjnych. Szansa ta nie została wykorzystana.
A co spowodowało, że od jakiegoś czasu nie można kręcić filmów fabularnych w naturalnej scenerii KL Auschwitz?
Ograniczenia te wprowadzono ze względu na chęć zachowania autentyzmu miejsca pamięci. W pewnym momencie po prostu zauważono, że obecność dużych ekip filmowych utrudnia pracę przewodników i stwarza problemy natury logistycznej, a także jest trudna do pogodzenia z wymogami konserwatorskimi. Na terenie Muzeum Auschwitz mamy do czynienia z autentycznymi zabudowaniami. Niektóre z nich mają już ponad sto lat i są już i tak bardzo intensywnie eksploatowane przez sam fakt otwarcia ich dla setek tysięcy odwiedzających.
Wróćmy do „Mistrza”. Nie uważa Pani, że – mimo historycznych przeinaczeń – ten film powinien być promowany przez resort kultury także poza granicami Polski?
O ile się orientuję są plany dystrybucji tego filmu również za granicą. Nie mam przekonania, czy ten film pozwala pogłębić wiedzę, czy raczej utrwala błędne stereotypy. Dzisiejsi młodzi odbiorcy to nie pokolenie, które siadało dziadkom na kolanach prosząc: „opowiedz mi o wojnie”. To są specyficzni odbiorcy, mający mniejszą wiedzę i skłoni do dosłownego przyjmowania obrazu filmowego. Takie czasy.
Reasumując: komu poleciłaby Pani obejrzeć „Mistrza”?
Nie uważam filmów fabularnych za źródło wiedzy. Narracja filmu historycznego jest przekazem wielokrotnie przefiltrowanym. Ostatnim filtrem są aktorzy, którzy nie tyle wcielają się w postać historyczną, co na ekranie tworzą ją od nowa. W „Mistrzu” wyraźnie widać, że zarówno sam Pietrzykowski, a w jeszcze bardziej Gerhard, są to postaci bardzo odległe od swoich pierwowzorów. A komu poleciłabym „Mistrza”? Ostatnio skontaktowała się ze mną znajoma nauczycielka, która planuje zabrać swoją klasę na ten film, ale chciała, aby młodzież miała również możliwość skonfrontowania tego, co zobaczy na ekranie z innymi źródłami. I wydaje mi się, że to jest właściwa droga. Jestem daleka od zniechęcania kogokolwiek do obejrzenia filmu „Mistrz”, ale gorąco zachęcam do poznania prawdziwej historii. Byłoby źle, gdyby po jego obejrzeniu widz pozostał z przekonaniem, że w ciągu tych 90 minut poznał w pełni prawdziwą historię Tadeusza Pietrzykowskiego i pogłębił swoja wiedzę na temat KL Auschwitz.
Więcej w pogłębionej, historycznej recenzji - „Mistrz. Reż. Maciej Barczewski. Recenzja historyczna” autorstwa dr. Wandy Witek-Malickiej.