Plama pierwsza: każdego 11 listopada Józef Piłsudski wychodził z Belwederu, chwytał za kosz na śmieci i rzucał nim w dowolnego, stojącego najbliżej policjanta. Pod koniec życia był już zbyt słaby, więc koszem rzucał jego adiutant, a Marszałek stał z boku i wyznaczał cele. Po takim wyrażeniu radości z odzyskania niepodległości wracali do Belwederu do dalszej pracy.
Plama druga: Roman Dmowski, choć nienawidził 11 listopada, to w imię zgody zbierał się z ONR-owcami na Muranowie. Po drodze Dmowski wraz z Władysławem Grabskim wydłubywali kostkę brukową, by mieć czym rzucać w policję w celu godnego uczczenia Święta Niepodległości. Szczerze pragnąc asymilacji całego społeczeństwa, namawiał też okolicznych Żydów do wspólnego marszu. Żydzi z wrodzonym oporem byli niechętni, ale dziarscy chłopcy z ONR potrafili ich przekonać ulotkami, patriotycznym śpiewem i dobrym słowem.
Plama trzecia: Ignacy Daszyński, gdyby żył, świętowałby 11 listopada, ale dopiero w PRL. Razem z wciągającymi go dziś na sztandary działaczami SLD (dawniej PZPR). Daszyńskiemu nie przeszkadzałoby strzelanie w PRL do robotników, a za ważniejsze od biedy i praw pracowniczych uważałby prawa gejów. Nikomu o tym nie mówił, bo akurat nie żył. 13 grudnia 1981 wstałby jednak z grobu, założył wojskowy mundur na znak poparcia dla gen. Jaruzelskiego i ponownie do grobu się położył.
Plama czwarta: przed wojną tradycja obchodzenia świąt państwowych nakazywała, żeby policja nie ograniczała się do bicia zadymiarzy. Przy tej okazji warto było oklepać pałami przynajmniej jednego 10-latka (w końcu nie wiadomo, co z niego wyrośnie), a także oddać salwy w tłum z kobietami i dziećmi. Do tradycji należało też kopanie uczestników manifestacji w głowę, ale tylko pod warunkiem, że leżeli już na ziemi.