Staliśmy się krajem, w którym odpowiedzią na złamanie prawa przez większość rządzącą (przerwanie kadencji I Prezes Sądu Najwyższego) jest łamanie prawa przez… sędziów podobno praworządności broniących i robienie bajzlu, z którego długo możemy się nie podnieść.
Czasy mamy zaskakująco rewolucyjne. Po obu stronach barykady wyrastają ciotki i wujowie rewolucji, którzy ze względów ideowych wykazują się takim poziomem zakucia lub przesadnego zaangażowania, jakiego nie widziałem chyba od 1989 roku.
Przy okazji dyskusji o SN, od „opozycyjnych” znajomych dowiedziałem się, że istnieje cała grupa kobiet i mężczyzn, z dumą deklarujących, że poświęcają się dla walki „o demokrację”, „o sądy”, czy o co teraz tam jest modnie aż tak, że „nie mają czasu dla dziecka”. Oddają je na jakiś czas komuś, a sami biegną pod Pałac, Sąd czy Sejm.
Serio. Są z tego dumni. Uważają, że kiedyś dumne będą też z tego ich dzieci, którym opowiedzą, dlaczego nie mieli dla nich czasu. To zjawisko i tak nieco opada, bo w szczycie popularności KOD było jeszcze częstsze.
Co ciekawe, takie zachowania rodziców wobec swoich pociech znam z dość licznych wspomnień dzieci ideowych komunistów. Oddawali oni rodzinom, albo nawet do domów dziecka swoje córki i synów, bo musieli angażować się w „budowę komunizmu” i „lepszej przyszłości” dla tych dzieci. Takich wspomnień jest bez liku. Niemal wszystkie pokazują, jakich zniszczeń dokonało u tych dzieci to niewątpliwie szczere zaangażowanie ideowe ich rodziców.
Osobiście uważam, że trzeba mieć wyjątkowo „zrytą banię”, żeby stać się ciotką lub wujem rewolucji, poświęcającym wszystko dookoła dla walki z PiS, PO, ZUS, PCK czy innymi wiatrakami na horyzoncie.
I nie rozumiem co takie ciotki i wujowie poświęcający właśnie nasz ład prawny robią w Sądzie Najwyższym?