W Warszawie rozpocznie się dziś dwudniowy szczyt Partnerstwa Wschodniego, które opisywano jako "największy polski sukces w UE". Miało być szansą na zbliżenie do UE Ukrainy, Gruzji, Białorusi, Mołdowy, Armenii i Azerbejdżanu. Realizacją priorytetu polskiej polityki zagranicznej. Realiści od początku uważali, że będzie co najwyżej nagrodą pocieszenia dla krajów, które nie budzą najmniejszego zainteresowania Europy Zachodniej. Po dwóch latach Partnerstwo to niestety rozczarowanie.
Obecny szczyt Partnerstwa miał się odbyć w maju w Budapeszcie. Nie odbył się, bo Węgrzy oficjalnie uznali, że szczyt "znajdzie się w cieniu obchodów 50-lecia istnienia OBWE". Jeżeli to prawdziwy powód, to jest to jeszcze smutniejszym dowód braku znaczenia tego projektu niż przeniesienie go na wrzesień ze względu na przydatność w kampanii wyborczej PO i premiera Tuska. Choć dziś istnieje poważne ryzyko, że Partnerstwo znajdzie się w cieniu pucharowych meczów Wisły i Legii.
Niewiążące mrzonki
Urzędnicy MSZ i Unii Europejskiej muszą zachować urzędowy optymizm, ale nawet oni nie liczą na nic więcej niż "ogólną i niewiążącą" deklarację państw UE o tym, że Partnerstwo "może być drogą do członkostwa". Euroentuzjaści spoza urzędniczego grona przyznają, że rezultaty Partnerstwa "są skromne". Wiele projektów nie działa, co nie jest nawet sprawą niewielkiego budżetu. Nie działa, bo nie działa, a pieniądze zalegają na kontach.
Sami Ukraińcy, Białorusini i Gruzini z rezygnacją opisują minione dwa lata jako "pustą gadaninę", "brak konkretów", "żenująco niskie pieniądze". Bardziej dosadni są analitycy zachodni, choćby z brukselskich think-tanków. Mówią wprost o tym, że Partnerstwo to nierealistyczne mrzonki, które nikogo na Zachodzie nie interesują. Ba, tam nawet politycy często wciąż nie wiedzą, gdzie leży Białoruś albo że Mołdowa to nie jest kraina z powieści fantasy.
Europesymizm komisarza
"Unia nie jest do końca przekonana do tego projektu i przekształca się on w niewykorzystaną szansę. Partnerstwo nie idzie naprzód, nie rozwija się, jak planowano" - to ocena Partnerstwa z ust niezbyt wszak eurosceptycznego komisarza UE Janusza Lewandowskiego. Nie wiem, czy w obliczu kampanii wyborczej będzie mu wypadało powtórzyć to na warszawskim szczycie. Choć byłoby warto.
Szkoda fiaska tego projektu, gdyż Partnerstwo po kompletnym fiasku prób uczulenia Brukseli i Zachodu na poczynania Rosji i Gazpromu dawało jakąś nadzieję, że przynajmniej tu coś nam się uda.
Problem w tym, że w "starej" Unii cały ten Wschód nikomu do niczego nie jest potrzebny.
Strach przed poprawą
Na razie perspektywa tego rozszerzenia jest wygodnie odrzucana ze względu na wewnętrzne problemy Białorusi czy Ukrainy. Prawdziwym problemem dla polityków z Francji czy Niemiec byłaby paradoksalnie nagła poprawa stanu demokracji na Wschodzie. To zmusiłoby ich do zajęcia się sprawą, którą nie chcą irytować swoich wyborców. Wizja rozszerzania UE o kolejne "gęby do wykarmienia" w obliczu krytyki rozszerzenia "polskiego" wywołuje u nich histerię i prośby o kolejne pytanie.
Brutalna prawda jest taka, że Partnerstwo jest przez Zachód tolerowane dopóty, dopóki pozostaje mrzonką i kosztuje z punktu widzenia Berlina, Paryża czy Brukseli śmieszne grosze.
Mirosław Skowron
Dziennikarz działu Opinie "Super Expressu"