Nie jest to sytuacja zaskakująca. Już w czasie manifestacji na Majdanie przebąkiwano, że w związku z postawą naszych polityków polska żywność lada moment okaże się niezdrowa dla rosyjskich żołądków. Nie jest to też sytuacja nowa. Rosja co chwilę wprowadza embargo na któryś z polskich towarów. Gdyby Kreml nagle przez 5 lat nie wydumał jakiegoś embarga, to polska trzoda chlewna z wrażenia przestałaby żreć z koryta, a zaczęła używać sztućców. Przed laty, w związku z pomarańczową rewolucją, polskie mięso przestało spełniać rosyjskie normy sanitarne, gdyż jak wiadomo, Rosja słynie głównie z norm higieny i czystości. Na szczęście normy higieny w Niemczech czy we Francji w porównaniu do rosyjskich są drastycznie niskie i mogliśmy eksportować do UE. Co tam Majdan. Embargo groziło nam (albo nawet wprowadzono je) w połowie lat 90. po pobiciu rosyjskich handlarzy przez rosyjskich bandytów na warszawskim Dworcu Wschodnim. Całe szczęście, że były to jeszcze czasy przed Putinem.
Dziś mógłby przecież ogłosić przyłączenie terenów Dworca Centralnego do Rosji w związku z brakiem możliwości zapewnienia bezpieczeństwa Rosjanom na tym terenie przez władze polskie. Donald Tusk narzeka, że powinna nam przyjść z pomocą Komisja Europejska. Nie wiem dlaczego, może jest w szoku, że tyle lat ocieplania stosunków zdało się psu na budę... Donald Tusk i wielu polityków Platformy przed laty twierdzili, że Rosja wprowadziła w 2007 r. embargo na polskie produkty, dlatego że wybory wygrali Kaczyńscy i zepsuli stosunki z Moskwą. Kiedy Rosja embargo zniosła, działo się tak oczywiście w wyniku ocieplenia stosunków przez PO. Dziś, jeżeli są konsekwentni, powinni twierdzić, że polskie świnie są w Rosji dyskryminowane w związku z zagrożeniem powrotu Kaczyńskiego do władzy.
Czytaj: Mirosław Skowron: Zachód najlepszym sojusznikiem Putina?