Refrenem jest w nich straszenie ukraińskim nacjonalizmem, co pojawiało się też niestety i u nas, choćby w ustach polityków SLD.
Może jestem dziwnym przypadkiem, ale jakoś mniej obawiam się demonstranta uzbrojonego w sztandar UPA niż rosyjskich wojsk uzbrojonych w głowice nuklearne. Na Swobodę głosowało w ostatnich wyborach 10 proc. Ukraińców. Na Putina i jego Jedną Rosję głosowała zdecydowana większość Rosjan. Popierając jego brednie o imperium. I nie wiem, co trzeba mieć w głowie, żeby w Swobodzie widzieć większy problem niż w nacjonalizmie rosyjskim, z Putinem na czele. Putinem, którego poczynań nawet część rosyjskich elit nie umie wytłumaczyć inaczej niż chorobą (wywiad z Edwardem Lucasem str. 4)...
Najbardziej niebezpiecznym argumentem, ubranym w demokratyczne szaty, jest jednak ten, który Rosja pompuje najbardziej. Chodzi o "prawo narodów do samostanowienia". Rosja i wiele zachodnich mediów twierdzi, że mieszkańcy Krymu powinni mieć prawo przyłączyć się do Rosji, skoro są tam większością.
Pomijając to, że historycznie Krym po prostu należałby się Tatarom, których Rosjanie pracowicie wykańczali, nawet bym się z tym "demokratycznym" argumentem zgodził. Pod jednym logicznym warunkiem, którego jak przypuszczam Rosja nie zgodzi się spełnić.
Zanim Rosja przyłączy terytoria takie jak Krym, powołując się na prawo narodów, niech zwróci innym narodom to, co sama im przez lata ukradła. Niech zwróci Finlandii Karelię, którą okupuje od 1939 roku i nie ma zamiaru się z niej wycofać. Niech zwróci Czukczom Czukotkę i da im prawo do niepodległości. Niech da tę niepodległość Czeczeńcom. Niech da prawo do samostanowienia narodom Dagestanu. Itd., itp...
Oczywiście Rosja nie odda tego, co ukradła, bo musiałaby się skurczyć do terytorium wielkości mniej więcej czterech Francji. I pożegnać z bogactwami, od których jest uzależniona oraz rojeniami o imperium.
A skoro nie odda, to uznanie przez Zachód przyłączenia do niej Krymu z "większościowym" uzasadnieniem będzie himalajami hipokryzji.
Czytaj: Mirosław Skowron o reakcjach Zachodu: Polityczna impotencja